14 września 2010

12 udomowiny Reszki

14 września nie jest datą jej urodzin, bo nie znam jej ani ja ani pracownicy schroniska, z którego została zabrana. A ta kartka to jej jedyny rodowód :)


5 września 2010

Ku lepszemu


Niutka wróciła do zdrowia i bryka jak dawniej. Na kilka dni została pakerem na dopalaczach: nawadniana podskórnie przez doktora Wątrobę wyglądała jak po kilku miesiącach intensywnego trenowania karku na siłowni (to się na szczęście wchłania po pół godzinie), a odżywkę z witaminami, mikroelementami i innymi dobrościami traktowała jak smakołyk i rzucała się na strzykawkę, starannie wylizując kropelki, które upadły. Mniej chętnie, ale bez oporów łykała żółte lekarstwo, którym Mechatek opluwała otoczenie. Pan doktor nawet pytał, czy ona zawsze taka spokojna. Tak, zawsze. Zero agresji, za to dużo energii do zabawy. Podobnie, jak wielki czarny kocur, który leży na parapecie u pana doktora (ogromne bydlę, niczym się nie przejmuje, z gabinetu nie wychodzi nawet, gdy wchodzą wielkie, agresywne psy. Ani ich pańcie.)

kot doktora Wątroby
Specjalną karmą dzieliła się z Mechatkiem (tzn. odpędzała Mechatka od miski, kiedy tylko zauważyła, a Mechatek walił ją łapą po głowie). Mechatek jednak nie tylko walczyła o swoje, ale i Niutkę pocieszała, liżąc po głowie, kiedy tylko Niutka była przez moment nieuważna i odwróciła głowę w drugą stronę. Kiedy zauważała, że jest pocieszana, ona waliła Mechatka łapą po głowie.

Powoli wraca do swojej wagi - dziś było już 4,5. W sumie to nie wiadomo, co się podziało. Możliwe, że na butach jakieś zarazki przynieśliśmy, bo obie z Mechatkiem miały tę biegunkę. Najważniejsze, że już dobrze.

2 września 2010

Szczerbatek


No i już wszystko dobrze. Po kontroli u doktora Wątroby okazało się, że ząbek usunięty w warunkach domowych, został usunięty fachowo, dziąsło zagoiło się ślicznie, a od teraz Mechatek będzie Mechatkiem-Szczerbatkiem. Pozostałe ząbki skończą kiedyś tak samo, z wchłoniętymi przez Mechatka korzeniami, ale na razie to kwestia przyszłości. Mechatek ma słabiutkie kości, bo niedoborów z wczesnego kocięctwa na ulicy i przebytej krzywicy nie da się nadrobić, choćby nie wiem jak świetne warunki miała potem w domu... No, nic. Jak przyjdzie co do czego, to zgłosimy się na konsultacje do Fifona i Kacperka.


Poza tym: spod pachy Mechatka doktor wydobył kaszaka, na szczęście to nic groźnego. Poza tym biegunka musiała się wyleczyć samoistnie (przy niewielkiej zmianie karmy na wysoce specjalistyczną i wysoce pyszną, którą najpierw Mechatek usiłował wyżerać chorej New, a potem dostawał już legalnie zgodnie z zaleceniem i był przeszczęśliwy z tego powodu), ponieważ Mechatek okazał się kotem "niepodawalnym", co oznacza, że lekarstwa w syropie podać się jej nie da. Nigdy wcześniej nic takiego nie dostawała, więc nie podejrzewaliśmy na jaką odległość potrafi pluć zdeterminowany kot. Dużą. Z dużym promieniem rozprysku... Przy tym krzyczała (a Reszka chciała ją bronić - co było niebezpieczne dla ludzi) oraz wyrywała się tak sprytnie, że nie dało się jej przytrzymać. Po 3 ocharczenia przez Mechatka razach zrezygnowaliśmy.

Aha, i było iiiiiUŁŁŁŁ!!!! iiiiiUŁŁŁŁ!!!!
Dużo razy.

1 września 2010

Mechatek wchłonie wszystko


Niuta Niutą, jak już zjadła tych zdrowych chrupek i się napiła, poszła spać, więc na razie idzie ku lepszemu. Za to Mechatek po raz kolejny pokazał swoją mechatkowo - wyjątkową naturę i wcale w tym celu nie trzeba było zabierać jej do doktora Wątroby, wystarczyło o Mechatku porozmawiać. Na kontrolę jedzie Mechatek jutro.

Otóż, zeżarcie przez Mechatka diffenbachii to pikuś. Mechatek jest zdolny do o wiele bardziej spektakularnych czynów. Trzeba zacząć od tego, że Mechatek ma usunięty kieł. Nie, nie ten górny śmiesznie wystający na zdjęciach. Dolny. Lewy. Dolny lewy kieł Mechatka w ubiegłą niedzielę ustawił się prostopadle do normalnego ustawienia kła, czyli poziomo, wychynął z mechatkowego pyszczka i zaczął wystawać do przodu. Przypominam - w ubiegłą niedzielę. W niedzielę weterynarzy niet, a dnia następnego święto, więc nadal weterynarzy niet. A tu kieł wystaje, kiwa się i Mechatka boli, bo Mechatek po domu chodzi i płacze strasznie. Nie można Mechatka zostawić na pastwę kła.

Więc od słowa do słowa (ja jak zwykle przy kocich chorobach histeria, pańcio jak zwykle chłodne opanowanie), postanowiliśmy rozchwiany kieł usunąć. Zamknęliśmy się z Mechatkiem w pokoju, ja trzymałam, pańcio usuwał. Mechatek rozdarła się przerażająco, po czym uciekła za szafkę, ale kieł uchwycony w palce wyszedł jak z masła. Uf... (pod drzwiami zamkniętego pokoju warowała Reszka, która słysząc, że coś złego się dzieje, zaczęła warczeć i nie chciała nas wypuścić, dopóki nie zobaczyła, że Mechatek jest, żyje i chociaż ją boli, to jest w stanie samodzielnie wybiec do przedpokoju). Co ciekawe: kieł niemal nie miał korzenia.

OK. Dziurka w dziąśle goi się świetnie, ale i tak postanowiliśmy skontrolować pozostałe ząbki, z którymi przecież już rok temu Mech miała problem. A ponieważ dwóch kotów naraz nie da rady zabrać, a stan Niuty bardziej niepokojący, to dziś do doktora pojechała Niutka, a Mechatek pojedzie jutro. O Mechatku tylko porozmawialiśmy, pan doktor wypytał o stan dziąsła, i przy okazji opowiedzieliśmy o tym braku korzenia. I tu się okazało...
Nie. Korzeń nie został w środku. Korzeń został przez Mechatka wchłonięty. Fachowo: zresorbowany. Jest taka choroba i Mechatek ją ma. Zazwyczaj resorbowane są korzenie trzonowców i przedtrzonowców, ale cóż. To jest Mechatek, a Mechatek i kła zresorbuje. Jutro sprawdzimy, które pozostałe ząbki są zagrożone wchłonięciem przez Mechatka...

28 sierpnia 2010

Niutka chora



Od trzech dni miała biegunkę, a kiedy przestała jeść i pić i przespała cały dzień, zawieźliśmy ją do doktora. Na wadze okazało się, że schudła ponad półtora kilo. Dziś u weterynarza pół litra płynu pod skórę (odwodniona), antybiotyk i witaminy na pobudzenie apetytu. Odwodnienie najgroźniejsze. Zastrzyk i kroplówkę zniosła spokojnie, ale z pół litrem wody podanym podskórnie wyglądała jak paker, który przesadził. Wchłonęło się, a po nawodnieniu rzuciła się do specjalnych weterynaryjnych lekkostrawnych chrupek. Jeśli jutro będzie lepiej – do kontroli we środę. Jeśli jutro nie będzie lepiej – jutro. Teraz śpi.


14 lipca 2010

POTWÓR, POTWÓR!


Moim zdaniem te wszystkie zachwyty nad moją łagodnością i opanowaniem są co najmniej niestosowne, ponieważ takie zachowanie jest w moim przypadku oczywiste i Ona powinna się już z tym oswoić. Ale najwyraźniej nie oswoiła się i wygląda na zaskoczoną za każdym razem, kiedy podczas zabawy, zabiegów higienicznych czy nawet czesania, którego nie znoszę, leżę spokojnie, czasami nawet mruczę (proponuję pominąć rozpaczliwe piski podczas nożyczkowego manicure, OK?), a w skrajnych sytuacjach po prostu się wyrywam, nie pozostawiając ran szarpanych na rękach.


Ona się tym zachwycaniem cieszy, mnie ono nie wadzi, więc pozwoliłam na to także ostatnio, kiedy w trakcie głaskania (akurat drzemałam wygodnie wygięta na fotelu) zaczęła nerwowo rozgarniać włoski na moim pyszczku między wibryssami, a następnie wrzeszczeć: POTWÓR! POTWÓR! On też przybiegł i oboje już krzyczeli: POTWÓR!, a Ona stwierdziła, że nie umie czegoś takiego wyciągnąć, boi się, nigdy żywego nie widziała (tylko na obrazkach) i niech On to ze mnie wyciągnie, bo miał kiedyś psy i im to robił, więc umie, POTWÓR! POTWÓR! On pogmerał w moich wibryssach, coś tam znalazł i pobiegł to wyrzucić, potem przytknął wacik z jakimś płynem, który nieładnie pachniał, ale nie na tyle, żeby odwracać głowę i wreszcie się uspokoili. Zmieniłam kierunek i kąt wygięcia ciała i drzemałam dalej.

Siedzieli potem długo, wzdychali i mówili o mnie, jakim jestem cudownym kotem, że nawet się nie zaniepokoiłam tym wszystkim. Wielokrotnie już wspominałam, że ludzie są dziwni, prawda? Zwłaszcza, że doszli do wniosku, że to Ona sama przyniosła na ubraniu tego POTWORA, bo z pracy zawsze wraca przez las, gdzie POTWORY występują. Więc po co je przynosi, skoro potem On musi je wyciągać?


13 maja 2010

OŚWIADCZENIE


w sprawie wygryzania włosów

Świadoma praw i obowiązków wynikających z posiadania kota, uroczyście oświadczam, że wstępuję w związek opiekuńczo-zabawowy z kotem Levadą of Nemo*PL (zwaną dalej New) i uczynię wszystko, aby nasz związek był zgodny, szczęśliwy i trwały…

Powołując się na treść powyższego oświadczenia, chciałabym poddać dyskusji jego fragment brzmiący „uczynię wszystko”, a także zwrócić uwagę Wysokiego Sądu, że w owym związku posiadam również PRAWA, w tym prawo do posiadania włosów. Informuję, że moje prawo do posiadania włosów zostało drastycznie i wielokrotnie naruszone przez kota New w nocy z dnia 12/13 maja 2010 w godzinach nocnych. W związkach opiekuńczo-zabawowych z kotami pozostaję od kilkunastu lat i wiem, co koty potrafią zrobić z włosami, ale nigdy do tej pory z czymś podobnym się nie spotkałam.


Jak zwykle ułożyłam się do snu pozostawiając włosy rozpuszczone. Czynię tak, ponieważ kot Reszka, z którym również pozostaję w związku opiekuńczo-zabawowym lubi na nich spać oraz je ugniatać, co dostarcza przyjemności obu stronom. Zaznaczam, że takie wykorzystanie włosów uważam za normalne i nie trzeba było go na mnie wymuszać. Za równie normalne uznaję także polowanie na końcówki rozpuszczonych włosów, mizianie kota włosami oraz ciućkanie końcówek włosów przez kota, pod warunkiem, że obie strony uczestniczą w tych czynnościach dobrowolnie. Wysoki Sąd wie, co mam na myśli.

Tymczasem w nocy z dnia 12/13 maja kot New weszła na moje plecy, przytrzymała moją głowę łapą (ze schowanymi pazurami, co podkreślam w celu obiektywnej oceny sytuacji), a następnie chwyciła moje włosy tuż przy skórze, pełną paszczą, nabierając do niej tyle włosów, ile się zmieściło, a następnie usiłowała przy samej skórze wygryźć chwycone pasmo włosów. Kiedy zaniepokojona rozwojem sytuacji poruszyłam się, kot New usiłowała ze schwyconymi włosami zbiec, ciągnąc je niemiłosiernie oraz wzmocniła uchwyt łapą. W końcu została przeze mnie odgoniona, ale powtarzała próbę wygryzania kilkakrotnie, a odganiana wyglądała na rozbawioną.

W związku z opisaną sytuacją zwracam się z prośbą o rozstrzygnięcie przez Wysoki Sąd moich wątpliwości, podzielenie się własnymi doświadczeniami oraz interpretację podjętych przez New czynności:
Czy, zdaniem Sądu, to jest zabawa czy agresja? Czy może to mieć związek z użyciem przeze mnie nowego szamponu? Czy to zemsta za wyczesanie kota New dzień wcześniej? Czy kot New nie mógłby używać do wytworzenia ewentualnych bezoarów raczej własnych włosów? Czy moje obowiązki jako partnera w związku opiekuńczo-zabawowym z kotem obejmują również zgodę na wygryzanie moich włosów przy skórze i tak należy interpretować zwrot „uczynię wszystko”? Po ilu wygryzieniach zrobią mi się łyse placki? Czy powinnam również zacząć wygryzać włosy kota New w celach wychowawczych?

Proszę o pilne i poważne potraktowanie moich wątpliwości i pytań. Z poważaniem.

(Sąd wybaczy brak dowodów na opisane wydarzenie, w celach poglądowych zamieszczam zdjęcie, przedstawiające kota New podczas wyciągania rafii ze stroika świątecznego oraz późniejsze zabawy rafią. Myślę, że to mogło wyglądać podobnie)

12 maja 2010

Chuck Norris?


Pani (moja, moja) o niczym by nie wiedziała, bo była wtedy w pracy, gdyby Pan jej nie opowiedział. A było tak: Pani (moja, moja) weszła do domu, a Pan od progu: - Słuchaj, Reszka zjadła pszczołę. Pani zaczęła się miotać, rzuciła torbę, złapała mnie na ręce i mizia, mizia jak szalona i gmera mi wokół gardła i powtarza: - Pokaż, Reszuniu, no gdzie Cię ugryzła, no pokaż! A ponieważ nie miałam nic do pokazania, to warknęłam na nią i mnie puściła i krzyczy do Pana: - Gdzie ją ugryzła?! A Pan na to: - Nigdzie jej nie ugryzła. Ona ją zjadła. Wczoraj po południu, jak byłaś na dyżurze. Usłyszałem, że pszczoła obija się o szybę, patrzę, Reszka siedzi i się gapi i łapą próbuje ją złapać, to odwróciłem się po gazetę, żeby klepnąć pszczołę, podchodzę z gazetą, a ta chrup, chrup już ją międli w pysku. No i zjadła ją. Patrzyłem potem, ale nigdzie nie napuchła. Jakby puchła, to bym przecież pojechał do weterynarza.


- Jesteś pewny, że to była pszczoła? A Pan: - Tak. Pani: - No przecież mogła się udusić! A Pan: - No jakby ją w gardło ugryzła, to tak. A Pani: - To jak ona ją połknęła, że jej nie ugryzła? A Pan: - Nie mam pojęcia.

10 maja 2010

New Kotem Tygodnia na Unitedcats!

Na portalu Unitedcats jest taki obyczaj, że co tydzień zostaje wybrany Kot Tygodnia. Redakcja przeprowadza z im wywiad, a jego zdjęcie widnieje na pierwszej stronie portalu.

Wywiad z Niutką

Gratulacje New. Zostałaś kolejnym Kotem Tygodnia. Jak zamierzasz uczcić ten wybór?

Uczcić? Wiem, co to jest UCZTA. W tym domu UCZTAMI zajmuje się Ona. UCZTA jest wtedy, kiedy Ona szykuje SMAKOŁYK, ale dzieje się to bez zrozumiałych dla mnie okazji i powodów. Możliwe, że zostanie przeze mnie Kotem Tygodnia jest okazją i powodem, żeby UCZCIĆ. Więc będę przez ten tydzień UCZCIŁA.

Jak trafiłaś do domu Eli i skąd się wzięło twoje imię?

Ela to moja obecna Ona? Bo przedtem przez pół roku mieszkałam u innej Niej. Tamta Ona zabierała nas na wystawy, żeby wszyscy się nami zachwycali: bardzo męczące i trzeba było siedzieć w klatkach i znosić te wszystkie okrzyki i spojrzenia. Na jednej z takich wystaw wypatrzyła mnie obecna Ona. Przyszła, bo chciała pooglądać norwegi, syberyjskie i maine coony. Najpierw raz podeszła do naszej klatki. Porozmawiała z tamtą Nią i wsadzała palce do środka, ale poszła oglądać inne koty. Potem znowu podeszła. Zapytała tamtą Ją, czy mogłaby mnie potrzymać na rękach. Akurat zachciało mi się do kuwety, więc zaczęłam się bardzo wiercić, a tamta powiedziała: „Tę, która się tak ożywiła na pani widok?”. No i zamiast do kuwety trafiłam na jej ręce… Potem jeszcze obie One rozmawiały: o charakterze maine coonów, futrze maine coonów i cenach maine coonów, na koniec obecna Ona wzięła wizytówkę (na kiedyś, jakby się w odległej przyszłości na maine coona zdecydowała). Usiedli z Nim w ogródku na piwie i dyskutowali: jaka byłam cudna, że czwarty kot to nierozsądne, i jak to strasznie drogo i wspominali, jakie miałam piękne spojrzenie. Po rozważeniu wszystkich argumentów, stanęło na tym, że na razie nie kupią maine coona, może kiedyś w odległej przyszłości. Ale Ona poszła na chwilę do ludzkiej kuwety, a kiedy wróciła, On powiedział: „Ech, zadzwoń do tej pani Ireny”. No i tak nadeszła ta odległa przyszłość. W tym czasie na wystawie ja wzięłam udział w pokazie Best In Show i dostałam puchar, więc kiedy Ona zadzwoniła, kosztowałam już cztery stówy więcej. Ale Oni tak bardzo mnie już chcieli, że Ona stwierdziła, że korony na zębach mogą poczekać, a tamta Ona uznała, że Im dobrze z oczu patrzyło i tak telefonicznie dobili interesu. Przyjechali po mnie już po tygodniu. Mój puchar na razie został w tamtym domu. Jak Oni się zdecydują, że dalej mam jeździć na wystawy, to go wykupią. U tamtej Niej nazywałam się Levada of Nemo*PL i wołali na mnie Levadka. A w tym domu dostałam inne imię. Ponieważ byłam nowa, nazwali mnie New, co po angielsku znaczy „nowa”, ale wołają na mnie Niu, Niuta albo Majnkuna. I tak się do tej pory zastanawiam: czy wszystkie koty, jak trochę urosną, to muszą pojechać do nowego domu i dostają nowe imiona?

5 maja 2010

Oczy tej czarnej



Reszce - miłośniczce przetworów mlecznych

Oczy tej czarnej jak dwie perełki
Myśli tej czarnej talerz mleka wielki
A talerz dla niej jak młody kot
Żebyż był dzień w dzień, o mein Gott! ;)


















ps. Przepiękna piosenka Magdy Umer: http://www.teksty.org/Magda_Umer,Białe_zeszyty

30 kwietnia 2010

Maksymalna miziastość


Polubiłam to. Od kilku tygodni. Uwielbiam mizianie. Uwielbiam głaskanie. Uwielbiam: drapanie za uszkiem, drapanie w uszku, głaskanie po głowie, klepanie po głowie, wyczesywanie plecków, wyczesywanie brzuszka, drapanie pod brodą, tarmoszenie po brzuszku, ocieranie się o Elę i siedzenie przy niej.... Taaaaak.... Mrrrrrr....!

Ela czasem wypomina mi czasy, kiedy byłam kotem niewidzialnym (wystarczyło popatrzeć w moją stronę i już znikałam) i niedotykalskim (nie pozwalałam się głaskać, nie wspominając o PRZYCHODZENIU na głaskanie). Trochę się zmieniło, kiedy miałam 7 lat i Ela zaczęła mnie głaskać na siłę: łapała, przewalała na plecy i miziała po brzuszku. Okazało się to być bardzo przyjemne, chociaż najpierw trzeba było mnie za każdym razem upolować... Straszny stres, ale przy głaskaniu się odprężałam... Doprowadziło to jednak do perwersji (tak mówi Ela), kiedy jedyną pozycją w jakiej dawałam się dotykać, była na plecach. Tak przewalona mogłam leżeć i leżeć i być mizianą i mizianą.... Mrrr.....

Od kilku tygodni wszystko się zmieniło. Przychodzę się przywitać, kiedy Ela wraca z pracy albo słyszę, że się obudziła. Kiedy siada w fotelu, natychmiast przybiegam i włażę na kolana. Kiedy nie zwraca na mnie uwagi, zaczepiam ją łapką o rękaw i wyszarpuję nitki ze swetrów. Potrafię też wytrącić jej mysz komputerową z ręki, żeby mnie tą ręką pogłaskała

Wszystko się zmieniło. Ela mówi, że to prawdopodobnie z dwóch powodów:
1. Broni mnie przed Niutą. Kiedy Niuta mnie gania, uciekam do Eli, a ona zawsze mnie ratuje i każe Niucie odejść.
2. Podczas podawania syropu od Wątroby i zamykania w izolatce Ela zawsze była przy mnie, przytulała, pocieszała i to wszystko przestawało być aż tak straszne.

Podobam się sobie taka miziasta. Eli też :)

28 kwietnia 2010

Rodzina


czyli: skąd się biorą Mechatki

Ja, Mechatek, to nie wiadomo skąd się taka wzięłam i Pani mówiła zawsze, że jestem jedyna w swoim rodzaju. Ale Pani pojechała do ZOO i tam dopiero zobaczyła! Pani zobaczyła mojego kuzyna i już wiadomo skąd się biorą Mechatki! Mechatki biorą się z Egiptu oraz zachodniej, środkowej i południowej Azji aż po Półwysep Indochiński. I mamy bardzo dużo podobieństw. Ten kuzyn nazywa się kot chaus, albo kot błotny albo kot bagienny i Pani mówi, że to by się nawet zgadzało, biorąc pod uwagę kolor mojego futerka. I one, te koty chaus były znane z egipskich malowideł, a ja Mechatek jestem znana z malowideł Pana Egona Schiele. I się nie boją ludzi i osiedlają w pobliżu ludzkich siedzib, co też się zgadza, bo ja, Mechatek, zostałam znaleziona na ulicy w pobliżu ludzkich siedzib, a potem nawet zamieszkałam w ludzkiej siedzibie, czyli u nas w domu.


Ale pani mówi, że najbardziej podobne to mamy oczka.

Nie zgadza się tylko, że one nurkują, bo ja, Mechatek, nie lubię wody i że w miocie mają 3-5 młodych, bo ja nie miałam żadnego.

17 kwietnia 2010

Jak się mam


czyli: raport o stanie zdrowia


Mam się dobrze. Nie muszę już łykać wstrętnego syropu, Ela nie zamyka mnie w pokoju Niuty, a do doktora Wątroby jeździmy tylko co parę tygodni na kontrolę. Polubiłam go na tyle, że pozwalam mu się brać na ręce; w końcu widywaliśmy sie ostatnio bardzo często, a on jest miły. Ale nawet on chyba dalej nie wie, co mi jest. A to dlatego, że wszystkie wyniki miałam bardzo dobre, chociaż strasznie chudłam i miałam krew w kupie i sierść mi strasznie wychodziła. Po tym syropie już nie mam tej krwi, ale dalej jestem strasznie chuda. Na szczęście waga się ustabilizowała i wciąż ważę 2,67 kg i jestem bardzo malutka, taka jak Mechatek. Elę to bardzo niepokoi, bo zawsze ważyłam 3,5 kg. No, ale przynajmniej waga nie spada dalej. Doktor Wątroba próbował namówić Elę, żeby jednak mi dawała te zielone kapsułki na ładne futerko, ale Ela powiedziała, że w żadnym wypadku, bo "ona to strasznie przeżywa", a na rozpuszczanie tabletek w smakołyku się nie nabieram, bo smakołyk smakołykiem, a i tak śmierdzi kapsułkami.
No i chociaż dalej nie wiadomo, co mi jest, to teraz tylko jeżdżę się ważyć i na pogłaskanie przez pana doktora. Pojedziemy znowu na początku maja.

ps. Po tej swojej chorobie Sonia zrobiła się cudownie, nachalnie wręcz miziasta. Zagaduje, przyłazi, wpycha się na kolana, zaczepia łapką za rękaw, gdy siedzę na fotelu, ociera się z całą siłą. Nadal jest nieśmiała i łatwo się płoszy, ale jej miziastość jest imponująca. Może pomyślala, że choćby nie wiem co, to przy niej będę i zawsze wrócimy do domu?


16 kwietnia 2010

Już dobrze


Już wszystko dobrze. Pani (moja moja) głaszcze mnie i szepcze na uszko: Reszku, Reszku najmojejszy. I mogę siedzieć na jej kolanach, kiedy czyta i siedzieć przy niej, kiedy je i patrzy na mnie często, a ja do niej mruczę i wszystko jest tak, jak być powinno. I powiedziała nawet, że znowu pozwoli mi spać na swojej głowie, a ostatnio nie było mi wolno. Może to dlatego, że w nocy na nią nawarczałam?


I poprawiłam się w stosunku do Niuty. Wyrywam jej futro tylko wtedy, kiedy Pani nie ma w pokoju... Problem w tym, że Niuta strasznie wtedy piszczy, a ja nie umiem sama posprzątać kłębków futra z podłogi.

13 kwietnia 2010


czyli: wojna domowa

Wszystkich ich nienawidzę! Wszystkich! Będę siedziała obrażona. Tyłem. Do jutra. Albo nie, spróbuję na kolana do Pani. Może się już nie gniewa. Niedobra. Nie wpuściła mnie na kolana. Nie kocha mnie już. Niutę kocha. A Niuty też nienawidzę. I wszystkich! Czemu Pani jej broni? Nie będzie mi ta Niuta pod domu paradować. Chodzi sobie. Ogonem wywija. Niczym się nie przejmuje. Wredna. Do Pani na głaskanie chodzi. Przy Pani chce siedzieć. Przegoniłam ją parę razy, podrapałam. Ale piszczała, a kwiczała! Ha! A jak jej futra nawyrywałam! I z pleców i z ogona! Aż kłęby w przedpokoju leżą. A jak ją w łapę ugryzłam! Aż kulała. A jak uciekała! Dobrze jej tak. Co mi tu będzie chodzić. A Pani za mną z kapciem.

Pogoniła mnie od Niuty. Nakrzyczała. Niedobra. Nie kocha mnie już. To ją ugryzłam, a niech też ma! Całą rękę jej pogryzłam, aż mnie odczepić nie mogła i się bała. I dobrze! Niech ma dziury w ręce. I Pańcia podrapałam. Nie będzie do mnie mówił. A co! Niech mają wszyscy! Nie będę na nich patrzeć. Niech mają. I Paskudkowi też dołożyłam, co się plącze pod nogami! I Soni, dama jedna, gapić się będzie. Nie będzie!

Wszystkich ich nienawidzę! Wszystkich! Będę siedziała obrażona. Tyłem. Do jutra. Albo nie, spróbuję na kolana do Pani. Może się już nie gniewa. Niedobra. Nie kocha mnie już. Nie chciała, żebym do niej, na kolana… Niutę kocha. A Niuty też nienawidzę (…itd.)

11 kwietnia 2010

Pudło


Muszę przyznać, że nie wszystkie Ich pomysły są dziwne i niezrozumiałe. Na przykład ten z pudłem był całkiem niezły. Kilka dni temu On przytaszczył do domu ogromne pudło. Rozpakował niego to, co kupił dla siebie, a pudło zostawił dla nas. Pachniało intrygująco. Można było na nie wskakiwać, chować się za nim i biegać dookoła. Potem okazało się, że to jeszcze nie wszystkie możliwości pudła! Ona zrobiła w pudle dziury, specjalnie dla nas i oddała je do naszej dyspozycji.

Oto film o tym, jak korzystałyśmy z możliwości pudła:



Najlepiej bawiłam się ja i Mech, trochę korzystała Reszka, a Sonia (ta, co jej nie lubię) w ogóle nie korzystała, bo ona niczym się nie bawi.

ps. Ostatnio bardziej nie lubię Reszki, bo na mnie warczy i próbuje się bić.

5 kwietnia 2010

Kim jestem


Proszę Państwa!
Ja, Mechatek już się nauczyłam zaczynać tak oficjalnie, bo pamiętam, że jak się ma ważną rzecz do oznajmienia, to trzeba zacząć oficjalnie, żeby wszyscy zwrócili uwagę na tę ważną rzecz. Bo ja, Mechatek się tego dowiedziałam, kiedy okazało się, że jestem szczytem kociej ewolucji i nie tylko, bo jeszcze jestem koroną kociego stworzenia.

A jeszcze wcześniej się okazało, że jestem a beautiful cat and an international star, bo tak napisała jedna pani z Francji, kiedy zostałam Kotem Tygodnia i nawet Pan Doktor Wątroba powiedział: No, TAKA brzydka to aż nie jest. I jeszcze kiedyś się okazało, że jestem nie tylko bura, ale to można ładniej powiedzieć, a mianowicie że jestem pręgowana ticked i na dodatek najprawdopodobniej heterozygota, chociaż nie mam na to żadnych papierów.

A kilka dni temu Pani powiedziała: Mechatku, jesteś inspiracją dla największych artystów. A to dlatego, że Pan Egon Schiele narysował dawno temu obrazek, na którym było napisane „Daisy, siztend” i ona, ta Daisy, siedzi na tym obrazku nie tylko tak samo, jak wszystkie gołe* panie, które rysował Pan Egon Schiele, ale jeszcze tak samo, jak ja Mechatek usiadłam na parkiecie. I może Pan Egon Schiele dlatego tak narysował, że widział mnie, Mechatka, a to się nazywa, że byłam inspiracją albo nawet muzą dla tego Pana.

I tutaj z boku jest dowód rzeczowy, na którym jestem siztend.** Ale według mnie, Mechatka, to jest raczej dowód, że jestem inspiracją dla Pani, bo nie pamiętam, żeby Pan Egon Schiele był u nas w domu i mnie widział.

Ja, Mechatek, cały czas dowiaduję się o sobie różnych rzeczy, ale wcale mi to nie przeszkadza, bo ja mam tożsamość i mi się nie myli, ale o tym już wszyscy wiedzą i dlatego teraz nie musiałam zaczynać od „Proszę Państwa”. A odpowiedź na pytanie: Kim jestem? jest najważniejszą kwestią egzystencjalną w życiu człowieka, tak Pani powiedziała. No to ja, Mechatek, jestem Mechatkiem i to jest ta moja tożsamość.

A tutaj jeszcze są przypisy, bo Pani powiedziała, że jak się pisze takie rzeczy, to trzeba dać przypisy, to daję:
* To znaczy, że nie miały ubrania wcale albo w przeważającej części albo nawet nie miały futerka, jakie mam ja, Mechatek.
** To znaczy w takim obcym języku, że jestem siedząca.


1 kwietnia 2010

Czarny pas




Proszę Państwa, cóż za emocjonujący pojedynek! Wspaniałe kumite (1)! Resh-ka, zawodniczka w czarnym stroju, wkracza czujnie na teren zawodniczki Niu-ty w stroju tabby, która początkowo taktycznie udaje, że nic nie zauważyła, następnie wolnym krokiem zbliża się do zawodniczki w czarnym stroju, tak proszę państwa, już widzimy, że zastosuje swoje ulubione techniki ne-waza (2)! Jeszcze daje szansę zawodniczce w czarnym stroju na opuszczenie terenu, cóż za klasyczne chui (3)!


Zawodnik Resh-ka nie korzysta z szansy, ani myśli się wycofać, wyciąga w stronę Niu-ty imponującą nukite (4), ale Niu-ta już demonstruje washide (5), następnie szybko przechodzi do dan-zuki (6), aby błyskawicznie zastosować serię ren-zuki (7). Resh-ka jeszcze próbuje, jeszcze próbuje, udaje się jej wyprowadzić kaku-zuki (8), ale Niu-ta kończy rozgrywkę wspaniałym tsuki-waza (9)! Resh-ka ucieka do dużego pokoju. Proszę Państwa, mamy czarny pas, mamy czarny pas dla Niu-ty!

Wywiad z Niu-tą: Byłam wyrozumiała, kiedy w moim pokoju So-nia musiała robić swoje specjalne kupy do słoika. Byłam wyrozumiała, kiedy w moim pokoju spali obcy ludzie, ponieważ zdaniem moich współlokatorów to jest pokój gościnny. Ale na warczenie na mnie przez Resh-kę w moim pokoju zupełnie się nie zgadzam. Hai!

Przypisy:
1) kumite – wolna walka
2) ne-waza – techniki walki w pozycji leżącej lub półleżącej
3) chui – ostrzeżenie
4) nukite – ręka włócznia (otwarta ręka)
5) washide – ręka orle szpony
6) dan-zuki – ciosy nastepujące po sobie
7) ren-zuki – ciosy naprzemienne
8) kaku-zuki – cios zahaczający
9) tsuki-waza – uderzenie ręką

29 marca 2010

Kot a sprawa okna


z dedykacją dla wszystkich, którzy wiedzą, jak długo te okna nie były myte, a w szczególności dla Marianki

 Pani (moja, moja) umyła okna. Było to wielkie wydarzenie, nie tylko dla niej, ale i dla nas, ponieważ zostałyśmy na cały dzień zamknięte w kuchni. Co z tego, że były tam miseczki z jedzeniem? Co z tego, że były miseczki z wodą? Kiedy Pani (mojej, mojej) nie było... Pozostało tylko zasnąć na półce i czekać. Więc zasnęłam i czekałam. I doczekałam się, bo Pani (moja, moja) zawsze wraca.
Umyte okna mają zaletę: lepiej widać ptaki. Mają też wadę: Pani krzyczy, żeby jej nie upaćkać szyb noskiem. Może i ma rację, bo jak upaćkamy, to znów trzeba będzie umyć okna, a nas zamknąć w kuchni?

ps. Na tych zdjęciach obok nie ma kota, bo po pierwsze: dziewczyn nie było w pokoju podczas całej operacji, a po drugie: żaden szanujący się kot nie powinien być fotografowany na takim tle.


26 marca 2010

Izolatka dla wszystkich


czyli: Ona zwariowała

Wczoraj w tym domu działy się przedziwne rzeczy. Przyzwyczaiłam się już do tego, że Oni miewają dziwaczne pomysły i poglądy, ale ponieważ z nimi mieszkam, staram przymykać na to oko. Ale to, co odbyło się wczoraj, przerosło moje kocie pojęcie. Podejrzewam, że Oni, a zwłaszcza Ona – zwariowali.

A już całkowicie skandaliczne jest to, że wczoraj do IZOLATKI zostałyśmy zamknięte wszystkie! To nowe słowo poznałam, kiedy Sonia (ta, co jej nie lubię) zaczęła chorować. Na co dzień Sonia do mojego pokoju nie wchodzi, ponieważ jej zdecydowanie na to nie pozwalam. Ale już drugi raz przebywała w moim pokoju (!!!) przez cały dzień. I to za zamkniętymi drzwiami!


Nasza IZOLATKA mieściła się w kuchni. Po co? W jakim celu dla mnie potrzebna jest IZOLATKA? Pytam. Pytam i nie przestanę. Ale nie dość, że musiałam przez pół dnia korzystać z miseczek w kuchni, w których, jak wiadomo, i jedzenie i woda są niedobre, nie dość że nie mogłam straszyć Soni skrobaniem w drzwi mojego pokoju, to jeszcze niemożliwe było obserwowanie tego, co się w całym mieszkaniu działo. Podczas, gdy Ona zmusiła nas do przebywania w kuchni, za drzwiami odbywały się rozmowy, pokrzykiwania, słychać było otwieranie okien, za którymi są ptaki i tak dalej i nic z tych atrakcji nie było dostępne!

Powiem tak. Ona naprawdę zwariowała.
Po pierwsze:
Nikt nie wytłumaczy mi, dlaczego nie mogłam patrzeć, jak okna zaczynają mieć lepszą widoczność na ptaki. Kiedy Ona już otworzyła drzwi do kuchni, usiadłam demonstracyjnie na szafce, żeby unaocznić Jej rozmiary obrazy, jakiej doznałam. Pokazałam, że zupełnie nie interesują mnie otwarte drzwi, ani ewentualne zmiany. W ogóle. W końcu Ona przyszła, zaczęła się przymilać, zachęcać, przemawiać…. Kajała się wystarczająco długo. Prawidłowe zachowanie.

Po drugie:
Nikt nie wytłumaczy mi, dlaczego Sonia była osobno, w MOIM POKOJU (!!!) i tam miała całą IZOLATKĘ dla siebie. Chyba, że uwierzę w to, co Ona sama powiedziała, ale na coś takiego już oka nie przymknę.

A mianowicie IZOLATKA jest po to, żeby Sonia zrobiła kupę… Tego nie będę komentowała. Sonia jest dziwna, więc może potrzebuje specjalnych warunków. To jeszcze byłabym sobie w stanie wyobrazić. Ale nie. To nie wszystko. IZOLATKA jest po to, żeby Ona mogła kupy Soni zbierać. Do słoika!

Chyba nie chciałam tego wiedzieć.

Pocieszanie


Bo Sonia jest moją największą przyjaciółką i wczoraj znowu jej nie było przez cały dzień i ja, Mechatek, bardzo się martwiłam i bardzo jej szukałam wszędzie, gdzie mogłam. Ale mogłam tylko w kuchni, bo nas Pani zamknęła, wszystkie trzy: Reszkę, Niutkę i mnie, Mechatka, w kuchni na cały dzień. Pani i Pańcio Kochany powiedzieli, że będą robić w pokoju bardzo niebezpieczną rzecz z otwieraniem okien i to przez parę godzin. I trzeba dziewczyny dać do kuchni, tak Pani powiedziała i nas zamknęła, bo otwieranie okien jest bardzo niebezpieczne dla nas, kotów.

Było słychać straszne hałasy, i Pani z Pańciem chodzili tam i z powrotem i jeszcze szurania i trzaskania i otwierania było słychać, a na koniec odkurzacz i ja, Mechatek, się schowałam na lodówce, Niutka na szafce, a Reszka na półce i czekałyśmy, aż to się wszystko skończy. Ale Soni nie było w kuchni. Wcale jej tam nie było: ani za szafką pod zlewem jej nie było, ani na półce, ani nawet tam, gdzie stoi śmietnik też jej nie było, bo bardzo dokładnie wszystko sprawdziłam.

A jak już skończyli robić tą niebezpieczną rzecz, to Pani nas wypuściła i ja, Mechatek wszystko obejrzałam, ale nie wiem, co to była za niebezpieczna rzecz, bo w pokoju nic się nie zmieniło, tylko szyby inaczej pachniały i Pani powiedziała, Mechatku nie wypaćkaj mi noskiem okien umytych.

Aż w końcu Pani przyniosła Sonię do nas i długo do niej mówiła różne rzeczy, żeby ją pocieszyć, bo Sonia była zamknięta sama gdzie indziej przez cały dzień. I dlatego nie było jej w kuchni. Ale to nie wystarczyło, ani nawet głaskanie, ani nic i ja musiałam jeszcze Sonię pocieszyć i ją pocieszałam aż godzinę i nawet umyłam jej futerko, aż już miała dosyć, bo była całkiem pocieszona.


Ela obiecała…


Wczoraj znowu Ela zamknęła mnie w pokoju New, do którego nie wolno mi wchodzić, bo New strasznie się złości i na mnie naskakuje. Znowu wstawiła tam miseczki z wodą i jedzeniem i mój domek, a potem mnie zamknęła. Nie jadłam przez cały dzień, było mi tak strasznie smutno i bardzo się bałam, a na dodatek za drzwiami działy się straszne rzeczy. Okropnie hałasowali, cały czas chodzili, włączali odkurzacz… Nawet, jakbym nie musiała być zamknięta, schowałabym się do wersalki, bo takie zamieszanie to nie jest na moje sonine nerwy.


Za każdym razem, kiedy Ela do mnie zaglądała, miałam nadzieję, że już mnie stamtąd zabierze, ale tylko sprawdzała specjalnie naszykowaną kuwetę i mówiła, że jeszcze nie. Byłam tak zestresowana, że nawet bałam się wyjść z domku i to wyglądało tak, że Ela siedziała na tapczanie i mówiła do mnie miłe słowa, a ja siedziałam w domku i mruczałam do niej głośno -tak, żeby słyszała, że się cieszę, że przyszła. Ela powiedziała do Marka, że to śmiesznie wygląda, jak sobie tak prawimy czułości na odległość, ale to nie było śmieszne, tylko bardzo smutne.

Znowu musiałam połknąć to okropne lekarstwo, które się nazywa syrop od Wątroby i którego nie lubię. Łykam je już cały tydzień. Umiem je już bardzo ładnie wypluwać, ale Ela mówi, że to niedobrze i nabiera do strzykawki zawsze trochę więcej, żeby mimo wyplucia jednak została taka dawka, jak trzeba. Ela obiecała, że to już był ostatni raz, bo to „straszna dla Soni tragedia” i „zobaczymy, jaką kupę po tym tygodniu przeleczania zrobi”.

Znowu nie wytrzymałam i skorzystałam z tej specjalnej kuwety. A potem to już całkiem się rozkleiłam i zaczęłam głośno piszczeć, a kiedy Ela zajrzała, to tylko chciałam żeby mnie przytulała i głaskała. I mogłam już wybiec z pokoju New. Potem nosiła na rękach i mówiła miłe rzeczy i jeszcze raz obiecała, że to naprawdę ostatni raz z tym syropem.

Potem jeszcze moja przyjaciółka Mech mnie pocieszyła. Podobno ona i Reszka i New też były zamknięte, tylko w kuchni, a to wielkie zamieszanie odbyło się, ponieważ Ela z Markiem myli okna przez cały dzień, żeby było widać ptaki. To dobrze…

Ps. Niestety, po oględzinach wygląda na to, że Sonia po tygodniu podawania antybakteryjnego Furazolidonu nadal robi kupy z krwią. Dla pewności jej produkty zapakowane do słoika pojechały dziś na badania na obecność krwi.

20 marca 2010

Wiosenny smakołyk


Po tym można poznać, że już wiosna przyszła,
że do pyszczka Niutki wpadła muszka pyszna.

Muszka była wielka, czarna i tłustawa,
Niutka zjadła białko, była też zabawa.

Niutka leży teraz syta i radosna,
fajna pora roku - taka z muszką wiosna