Byłam! Proszę Państwa, byłam na spacerze! Ja! Mechatek! Proszę Państwa! Piszę, aż tyle razy „Proszę Państwa!” ponieważ, to jest naprawdę bardzo ważna rzecz w moim życiu, bo tak zawsze jest kiedy się kotom czy ludziom spełniają marzenia. A moim największym kocim marzeniem było, żeby moi ludzie czyli Pani i Pańcio Kochany zabrali mnie na spacer. No i zabrali!
Do tej pory z nas wszystkich na spacery wychodziła tylko New, która jest smyczowa i rasowa i dlatego bardzo lubi wychodzenie na spacer do lasu albo na łąkę, gdzie można obserwować, wąchać, nasłuchiwać różnych odgłosów i się czaić. Reszka i Sonia nie wychodziły na spacer, bo tego nie lubią i się boją i z tego powodu wyjeżdżały samochodem tylko do naszego pana doktora Wątroby. Ja Mechatek też nie wychodziłam na spacer, a to dlatego, że jestem paskudkiem, czyli jestem trochę pokraczna i moi ludzie się mnie wstydzili, bo nikt by na mój widok nie krzyczał: „O, jaki piękny kot! Jaka to rasa?”, ponieważ ja nie mam żadnej rasy, tylko jestem bura i mam krzywe nóżki, więc pewnie inni ludzie krzyczeliby tylko: „O, jaki paskudek! Co oni temu kotu zrobili?!” albo „Czy ten kot jest chory, że taki mały?” albo, co gorsza, tylko tak szeptali pod nosem, czego moi państwo woleliby uniknąć. I dlatego też byłam zabierana tylko do pana doktora, aż się przy okazji jednej takiej wizyty okazało, że podobnie jak New jestem smyczowa, a na dodatek grzeczna w samochodzie i wcale się nie boję, tylko wszystko mnie ciekawi i bardzo mi się spodobało chodzenie po trawie i wąchanie wszystkiego dookoła, więc się nadaję na spacery. I wtedy we mnie Mechatku zaświtała nadzieja, że jak Pani i Pańcio Kochany znajdą jakieś odludne miejsce, gdzie nikt obcy mnie nie zobaczy i nie będzie szeptał pod nosem, to mnie zabiorą na spacer.
Tylko, że się nie składało. Aż się wreszcie złożyło, bo znowu musiałam pojechać do pana doktora z chorymi ząbkami, o czym napiszę innym razem, a przed gabinetem była wielka kolejka, więc Pani powiedziała: „Chodźmy na zewnątrz, tam jest taka łąka, Mechatek sobie pochodzi i tam poczekamy, a nie będziemy tu w poczekalni siedzieć”.
I wszystko, ale to wszystko było jak trzeba, jak na prawdziwym spacerze powinno być. Była długa trawa, którą pogryzłam, bo ja Mechatek lubię trawę, i były liście do wąchania i w ogóle wszystko pachniało inaczej, no bo przecież nie byliśmy w domu, więc musiało inaczej pachnieć, więc przystawałam co chwila i węszyłam, a potem zaczęłam się czaić, ponieważ usłyszałam odgłos. I okazało się, że ten odgłos wziął się stąd, że kot pana doktora, który jest czarny i wielki, przyszedł zobaczyć, jak jestem na spacerze i usiadł naprzeciwko mnie Mechatka i się wpatrywał. Ja też się w niego wpatrywałam, bo tak trzeba jak się spotkają dwa koty, a wiem to stąd, że jestem kotem. I jeszcze się czaiłam na owada, aż Pani powiedziała: „Ciekawe, czy go upoluje?”, ale nie upolowałam, bo skoczył w trawę i nie zdążyłam, więc chyba powinnam się czaić krócej.
A najbardziej mi się podobało jak znalazłam miejsce, które pachniało piękniej niż sandały, w których Pańcio Kochany chodzi w lecie i nawet jeszcze piękniej niż kapcie o których Pani mówi, że już je trzeba wyrzucić, więc zaczęłam ciągnąć w tamtą stronę, aż Pani powiedziała: „No dobrze, Mechatku” i potem zaczęłam się tarzać w tym cudownym miejscu, ale Pani nie była zadowolona, bo pociągnęła za smycz i powiedziała: „Mechatku, nie tarzaj się w tym, bo będzie jeszcze gorzej niż zazwyczaj”, a to dlatego, że zdaniem Pani ja Mechatek pachnę inaczej, ponieważ się nie myję. I zabrała mnie z tego cudownego miejsca, ale i tak zdążyłam trochę się wytarzać, co było największą przygodą z całego spaceru.
I jeszcze chciałabym powiedzieć, że to wcale nie było żadne odludne miejsce, tylko łąka z krzakami koło domu pana doktora i byli tam inni ludzie, a zwłaszcza taki pan, który rozmawiał z moimi ludźmi, bo też czekał ze swoim kotem na wizytę, i ten pan wcale nie krzyczał na mój widok: „O, jaki paskudek!”. I jeszcze się okazało, że ja jestem smyczowa naprawdę, bo nie dość, że ładnie na niej chodzę, to jeszcze reaguję, tak Pani teraz mówi, co polega na tym, że jak się smycz pociągnie, to ja grzecznie podążam w tę stronę, co trzeba. I takie podążanie jest bardzo ważne, bo dobrze rokuje na kolejne spacery, które na pewno się zdarzą, skoro jeden się zdarzył i był udany. Tak myślę ja Mechatek.
Proszę Państwa! Na sam koniec chciałabym przedstawić dowody rzeczowe, że ja Mechatek byłam na spacerze i miałam frajdę, czyli zdjęcie mnie Mechatka w trawie. Chchchrrr...!
Tweetnij
Do tej pory z nas wszystkich na spacery wychodziła tylko New, która jest smyczowa i rasowa i dlatego bardzo lubi wychodzenie na spacer do lasu albo na łąkę, gdzie można obserwować, wąchać, nasłuchiwać różnych odgłosów i się czaić. Reszka i Sonia nie wychodziły na spacer, bo tego nie lubią i się boją i z tego powodu wyjeżdżały samochodem tylko do naszego pana doktora Wątroby. Ja Mechatek też nie wychodziłam na spacer, a to dlatego, że jestem paskudkiem, czyli jestem trochę pokraczna i moi ludzie się mnie wstydzili, bo nikt by na mój widok nie krzyczał: „O, jaki piękny kot! Jaka to rasa?”, ponieważ ja nie mam żadnej rasy, tylko jestem bura i mam krzywe nóżki, więc pewnie inni ludzie krzyczeliby tylko: „O, jaki paskudek! Co oni temu kotu zrobili?!” albo „Czy ten kot jest chory, że taki mały?” albo, co gorsza, tylko tak szeptali pod nosem, czego moi państwo woleliby uniknąć. I dlatego też byłam zabierana tylko do pana doktora, aż się przy okazji jednej takiej wizyty okazało, że podobnie jak New jestem smyczowa, a na dodatek grzeczna w samochodzie i wcale się nie boję, tylko wszystko mnie ciekawi i bardzo mi się spodobało chodzenie po trawie i wąchanie wszystkiego dookoła, więc się nadaję na spacery. I wtedy we mnie Mechatku zaświtała nadzieja, że jak Pani i Pańcio Kochany znajdą jakieś odludne miejsce, gdzie nikt obcy mnie nie zobaczy i nie będzie szeptał pod nosem, to mnie zabiorą na spacer.
Tylko, że się nie składało. Aż się wreszcie złożyło, bo znowu musiałam pojechać do pana doktora z chorymi ząbkami, o czym napiszę innym razem, a przed gabinetem była wielka kolejka, więc Pani powiedziała: „Chodźmy na zewnątrz, tam jest taka łąka, Mechatek sobie pochodzi i tam poczekamy, a nie będziemy tu w poczekalni siedzieć”.
I wszystko, ale to wszystko było jak trzeba, jak na prawdziwym spacerze powinno być. Była długa trawa, którą pogryzłam, bo ja Mechatek lubię trawę, i były liście do wąchania i w ogóle wszystko pachniało inaczej, no bo przecież nie byliśmy w domu, więc musiało inaczej pachnieć, więc przystawałam co chwila i węszyłam, a potem zaczęłam się czaić, ponieważ usłyszałam odgłos. I okazało się, że ten odgłos wziął się stąd, że kot pana doktora, który jest czarny i wielki, przyszedł zobaczyć, jak jestem na spacerze i usiadł naprzeciwko mnie Mechatka i się wpatrywał. Ja też się w niego wpatrywałam, bo tak trzeba jak się spotkają dwa koty, a wiem to stąd, że jestem kotem. I jeszcze się czaiłam na owada, aż Pani powiedziała: „Ciekawe, czy go upoluje?”, ale nie upolowałam, bo skoczył w trawę i nie zdążyłam, więc chyba powinnam się czaić krócej.
A najbardziej mi się podobało jak znalazłam miejsce, które pachniało piękniej niż sandały, w których Pańcio Kochany chodzi w lecie i nawet jeszcze piękniej niż kapcie o których Pani mówi, że już je trzeba wyrzucić, więc zaczęłam ciągnąć w tamtą stronę, aż Pani powiedziała: „No dobrze, Mechatku” i potem zaczęłam się tarzać w tym cudownym miejscu, ale Pani nie była zadowolona, bo pociągnęła za smycz i powiedziała: „Mechatku, nie tarzaj się w tym, bo będzie jeszcze gorzej niż zazwyczaj”, a to dlatego, że zdaniem Pani ja Mechatek pachnę inaczej, ponieważ się nie myję. I zabrała mnie z tego cudownego miejsca, ale i tak zdążyłam trochę się wytarzać, co było największą przygodą z całego spaceru.
I jeszcze chciałabym powiedzieć, że to wcale nie było żadne odludne miejsce, tylko łąka z krzakami koło domu pana doktora i byli tam inni ludzie, a zwłaszcza taki pan, który rozmawiał z moimi ludźmi, bo też czekał ze swoim kotem na wizytę, i ten pan wcale nie krzyczał na mój widok: „O, jaki paskudek!”. I jeszcze się okazało, że ja jestem smyczowa naprawdę, bo nie dość, że ładnie na niej chodzę, to jeszcze reaguję, tak Pani teraz mówi, co polega na tym, że jak się smycz pociągnie, to ja grzecznie podążam w tę stronę, co trzeba. I takie podążanie jest bardzo ważne, bo dobrze rokuje na kolejne spacery, które na pewno się zdarzą, skoro jeden się zdarzył i był udany. Tak myślę ja Mechatek.
Proszę Państwa! Na sam koniec chciałabym przedstawić dowody rzeczowe, że ja Mechatek byłam na spacerze i miałam frajdę, czyli zdjęcie mnie Mechatka w trawie. Chchchrrr...!
Tweetnij
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz