18 listopada 2009

O co chodzi z tymi urodzinami?



Oni nie tylko czasami dziwnie się zachowują, ale ciągle używają nowych słów. Wiele już rozumiem, ale wciąż pojawiają się nowe. Wiem, co to znaczy: JEDZONKO-JEDZONKO, WOOOODA DLA KOTA, SMAKOŁYK, BAWIMY SIĘ, GDZIE JEST MYSZKA. Wiem też, że ja to NIU, chociaż pamiętam, że jak byłam mała, to inna Ona wołała do mnie LEVADKA. Ciekawe, czy wszystkie koty, jak trochę urosną, to muszą pojechać do nowego domu i dostają nowe imiona? Pewnie tak…

A niedawno pojawiło się kolejne nowe słowo. Podobno we środę były URODZINY. Od paru dni mówili, że NIU ma URODZINY, NIU ma URODZINY. Patrząc na mnie powtarzali to tak często, aż pomyślałam, że to słowo chyba mnie dotyczy.


Od rana czekałam, aż się wyjaśni, co to jest URODZINY. Może Ona wyciągnie URODZINY z siatki i okaże się, że to coś smacznego? Albo znajdę w koszyczku z zabawkami nową zabawkę? A może URODZINY są pod gazetami na stole? NIE WOLNO mi wchodzić na stół w dużym pokoju, ale byłam bardzo ciekawa, a Oni jeszcze spali, więc zrzuciłam gazety na dywan i starannie zajrzałam pod każdą. Ale URODZIN tam nie było… Wszystko od rana było jak zwykle. Ona wstała, pobawiła się wodą ze zlewu w kuchni, co bardzo lubię obserwować, a czasem się dołączam i łapię kropelki, potem tę wodę ugotowała i wlała do kubków z czarnymi śmierdzącymi granulkami. Oni to piją. Jak zwykle się przywitała: NIU, NIU, grzecznie odpowiedziałam: „AAAhhaaaa”. Potem jak zwykle zniknęli potem na kilka godzin. Ten czas przesypiam.

Po południu wrócili. I też wszystko było jak zwykle. Zabawa z Nią w GDZIE JEST MYSZKA, zabawa w zrzucanie papierów ze stołu, które oni uwielbiają sprzątać i mówią wtedy: oj NIUTKA, NIUTKA. Pobiłam się trochę z Sonią. Głaskali mnie też tyle, ile im pozwalam. Jak mam dość, to się wyrywam. Jestem silnym kotem, więc nie zatrzymują mnie na siłę. Zabawa w rzucanie kulki z gazety. A URODZIN wciąż nigdzie nie było.

Wieczorem Ona wyciągnęła z lodówki kawał kurczaka i go ugotowała. Ach, jak pachniało! Wszystkie biegałyśmy od kuchni do pokoju, wołając, że to już, już! ale ona dopiero po długim czasie wyciągnęła kurczaka z garnka i zaczęła dzielić na kawałeczki. Mech próbowała Jej wyrwać kurczaka z ręki, Reszka miauczała jak wariatka, nawet Sonia wyszła z domku. One trzy dostały kurczaka do miseczek. A mnie zawołała do siebie i dawała z ręki. Powiedzieli, że to dlatego, że dzisiaj jestem najważniejsza. Nieważne. Lubię tak jeść. To się nazywa SMAKOŁYK. Szybko chwytam wtedy, chap! i połykam, a Ona w ręce ma już przygotowany nowy kawałek. To wspaniałe. Tego kurczaka było bardzo dużo, cudownie dużo, tak dużo, że miałam już dość i resztę trzeba było włożyć do miseczki. W nagrodę posiedziałam przy Niej na fotelu i pozwoliłam głaskać się pod brodą. Potem się dokładnie umyłam i ułożyłam na wersalce. Znowu mnie głaskali. Czasami wieczorem wyczesują mi futro,tego dnia tego nie zrobili.

Patrzyłam na resztki kurczaka i pomyślałam, że może trochę zostanie nawet do jutra. To był miły dzień, jak zwykle. Tylko z tymi URODZINAMI nie rozumiem, o co chodziło? Że kurczaka było więcej?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz