Ja Mechatek jestem kotkiem domnym. Co oznacza, że posiadam dom, a nie tylko w nim mieszkam, bo wtedy byłabym tylko kotkiem domowym, a to jest duża różnica.
Ta różnica polega na tym, że jak się udomowiłam prawie 10 lat temu, to objęłam cały dom czyli wszystkie fotele, kanapę, kaloryfery, ciepły dekoder oraz szafkę w przedpokoju w posiadanie, ponieważ okazało się, że jest w nich ciepło w odróżnieniu od ulicy, z której się wzięłam. Domność polega też na tym, że ma się swoich ludzi, a w moim przypadku Panią i Naszego Drugiego Człowieka, którzy o kota dbają oraz na niego krzyczą, kiedy nie rozumie słowa „nie wolno”, a ja przez długi czas nie rozumiałam w ogóle, bo gdzie się miałam nauczyć, skoro na ulicy ludzie tak do mnie nie krzyczeli. Minęło dużo czasu, odkąd się udomowiłam, ale wciąż nie rozumiem „nie wolno” i dlatego kradnę kanapki ze stołu oraz zżeram bazylię na parapecie.
Kiedy się jest kotkiem domnym, jedzenie jest zawsze. Na zdjęciu Leloo, New i ja Mechatek wspólnie jemy. |
Zaletą domności jest to, że nawet jak się nie trafi do kuwety albo trzy razy zeżre ulubionego kwiatka Pani, to się nie wraca na ulicę, a ja to wiem, bo sprawdziłam nawet więcej niż trzy razy. Pani mówi, że są ludzie, którzy najpierw biorą kotka do domu, bo jest śliczny i mały i chcą go mieć na prezent (prezent to jest smakołyk albo piłeczka do turlania) dla dziecka, a potem się okazuje, że kotek to jest żywe stworzenie i nie chodzi tylko o to, żeby go głaskać i się z nim bawić, ale też dawać jedzenie, sprzątać kuwetę i zabierać do pana doktora, a czasami jest też bardzo niegrzeczny, bo drapie meble i piszczy nad ranem i wtedy kotka z powrotem wyrzucają na ulicę, bo jest on kłopotem.
Ja Mechatek tego zupełnie nie rozumiem, bo przecież każdy kotek od początku to jest żywe stworzenie i to dokładnie widać i ludzie powinni od razu poznać, a nie potem się przekonywać i udawać wielkie zdziwienie. Ja Mechatek to jestem nie tylko kłopot ale przez długi czas byłam Paskudkiem, ale i tak Pani mówi, że by mnie nie wyrzuciła i nie oddała nawet za pięć tysięcy, chociaż też mi trzeba dawać jedzenie i zabierać do pana doktora oraz wydrapałam dziury w fotelach.
Do pana doktora trzeba mnie zabierać często, bo na tej ulicy byłam chora i niedożywiona i teraz są efekty. Efekty polegają na tym, że jestem mała i często choruję oraz mam słabe kości, a nawet wypadł mi ząb i pan doktor powiedział, że z tym kotem to już tak będzie. A ostatnio dostałam chłoniaka, którego leczenie wymaga od moich ludzi dodatkowych starań. Co prawda już nie jestem niedożywiona, bo jak się ma swoich ludzi, to jedzenie jest zawsze. Ale mi zostało tak, że jestem żarłoczna i zjem wszystko, czyli nie wybrzydzam, a ostatnio Pani nawet powiedziała: "Mechatku, spasłaś się" i to jest bardzo dobrze, bo przy mojej chorobie chudnięcie to nie jest dobra oznaka. I to jest kolejna zaleta domności, polegająca na tym, że ludzie nie wyrzucają chorego kota tylko go leczą, a przynajmniej tak powinno być.
Proszę Państwa! A teraz będzie ważna rzecz i dlatego zaczęłam od Proszę Państwa oraz piszę o tym na końcu. W tej ważnej rzeczy chodzi o to, żeby nie było kotków bezdomnych, albo chociaż było ich jak najmniej, bo ja Mechatek mam w tej sprawie pogląd. Mój pogląd jest taki, że jeśli chodzi o domność, to powinno być tak, że każdemu wedle potrzeb, czyli, żeby każdy kot miał dom, a także swoich ludzi, tak jak ja Mechatek.
I to można osiągnąć dwoma metodami:
Pierwsza się nazywa adopcja i polega na tym, że jak już jest na świecie kot, to trzeba mu znaleźć dom. U nas dom przez adopcję znalazła Reszka (ze schroniska) i Sonia (ze stodoły), których niestety już nie ma, a także ja Mechatek (z ulicy), a ostatnio Leeloo.
Leeloo objęła kraciasty domek w posiadanie |
A ta druga metoda nazywa się sterylizacja i polega na tym, żeby nie było więcej kotów niż domów i żeby wciąż nie powstawały nowe, bo wtedy muszą mieszkać na ulicach. Pani mówi, że w tym celu należy zabrać kota do pana doktora, a on już będzie wiedział co zrobić, to znaczy, że kotu-dziewczynce zrobi specjalną operację, a kocurowi usunie nabiał.
Istnieją od tego specjalne organizacje, składające się z ludzi, którzy mają dobre serduszka i najpierw wyłapują koty z ulicy, potem je sterylizują, a na koniec szukają im domów i odpowiednich ludzi. I taką organizacją jest na przykład Koteria, skąd się wzięła nasza Leeloo i takie organizacje należy wspierać, ponieważ robią kawał dobrej roboty, bo jakby ich nie było, to nasza Leeloo po sterylizacji musiałaby wrócić na ulicę.
U nas w domu jest nabiał w lodówce i dostajemy go czasem jako smakołyk, więc wiem, co to jest. Nabiał to jest mleko, ser żółty i jajka. Ale nie wiem, którą z tych rzeczy należy usunąć kocurowi i dlatego powinien to robić pan doktor albo pani doktor.
I jeszcze chciałam napisać, że tak, jak nie wolno kraść kanapek oraz zjadać kwiatków, tak samo nie wolno wyrzucać kotów na ulicę. Z żadnego powodu.
Tweetnij
Mechadełko kochane, wiadomo, że kotków nie wolno wyrzucać na ulicę w żadnym wypadku, ale po lekturze Twojego pouczającego artykułu mój Futrzasty zakodował to również i natychmiast wypróbował, podstępnie próbując ukraść kurczaka, którego szykowałam na obiad. Czasem mam wrażenie, że w kocim przekonaniu domność = absolutne rozbestwienie ;-) . I tak powinno być ;-)
OdpowiedzUsuńMiziamy serdecznie za uszkiem,
Marta i Attonek
Nazywanie absolutnym rozbestwieniem inteligentnego zaspokajania kocich potrzeb jest nieuzasadnionym nadużyciem, prowadzącym do zupełnie niepotrzebnego chowania produktów spożywczych na wysokich półkach.
UsuńPopieram 100%. U nas nie tylko koty, ale króliki, psy, i nawet ryby są adoptowane. A poza tym, jeszcze była wielka ilość kotów znaleziona na ulicy przez ostatnie 20 lat, które zostały wysterylizowane, wyleczone, i kiedy było to możliwe udomowione.
OdpowiedzUsuńU nas tylko New nie jest adoptowana, bo ona pochodzi z hodowli i Pani ją kupiła, bo chciała spełnić swoje marzenie o kocie z długim futrem.
UsuńA u nas to do wyboru do koloru. Była Syjamka, był Pers, jest teraz długowłosy kot Norweski. Nie mówiąc już o wszystkich dachowcach. A wszystkie jak leci prosto z ulicy adoptowane. Tylko Norweg z ochronki. :)
UsuńMasz rację Mechatku, absolutnie!!! Koty znalezione na ulicy i zaadoptowane niestety chorują. ale to wcale nie przeszkadza w kochaniu ich. Żeby więcej człowieków tak myślało jak Ty Mechatku i Twoi Ludzie ze stada to by było wspaniale....
OdpowiedzUsuńTakich ludzi jest całkiem sporo, ale wciąż za mało.
UsuńMoj kotenieniek nagminnie wpieprza kwiatki,wlasciwie to on ich nie je tylko zrywa i patrzy jak fajnie spadaja w dol:)(ja sprzatam:))
OdpowiedzUsuńTakie w wazonie tez nie postoja bo wyciaga z wazonu i co (ja sprzatam;))
Budzi mnie o 4:30 rano,bo glodny i co (ja wstaje i uzupelniam miseczke;)
Kocham mojego wlasciciela czyli kotenienka:)
Po to koty z nami mieszkaja zeby je rozpieszczac.
Bezdomnosc zwierzat swiadczy tylko o tym jakim gatunkiem jestesmy my ,ludzie.To przykre ale ''czlowiek'' ,nie zawsze brzmi dumnie.
Na szczescie mieszkam w kraju gdzie sa instytucje,do ktorych mozna sie zwrocic w razie czego.
Do mnie kiedys trafila kotka,nie wiem z kad,poprostu przyszla.Byla bardzo plochliwa i nieufna,ale tylko chwile.Nikt sie nie zglaszal,nikt jej nie szukal.Nie moglam jej zatrzymac bo moj kocor,niewiedziec czemu byl bardzo agresywny.
Jest tutaj odpowiednia instytucja,ktora zajmuje sie bezdomnymi kotkami,oni kotka przebadaja,jesli trzeba wylecza i przekazuja do adopcji.Ale najpierw przyjechal do nas policjant,spisal nasze dane,spytal jak kotka u as sie znalazla(przy rozmowie wyszlo ze policjant sam posiada dwa koty;))Ten wlasnie policjant zadzwonil przy nas do osrodka i powiedzial zeby po kotke przyjechali.
Za jakas godzine przyjechala pani,popytala jeszcze o kilka szcegulow i kotke zabrala.
Dlatego tak sie rozpisalam o tym bo bardzo bym sobie zyczyla zeby w Polsce i nie tylko tez dzialaly takie instytucje,a przede wszystkim zeby ludzie zaczeli wreszcie myslec,bo nic mnie tak nie wkurza jak bezmyslne postepowanie wobec braci mniejszych.
Jeszcze raz przepraszam ze moj komentarz taki dlugi:)
Dziękujemy za opisanie tej historii, bo ona daje nadzieję. Na szczęście u nas też jest trochę takich organizacji, więc koty bezdomne mają troszkę łatwiej.
UsuńPutin nie chciał być domny. Dopiero pod koniec życia pozwolił się przez chwilę udomowić.
OdpowiedzUsuńCałka chyba też nie jest domna. Ludzi jak wrogów traktuje...
Jak wyjaśniła nam pani Jana z Koterii:
Usuń"Mechatek pisze o kotach domnych i bezdomnych, a my ze swojej strony nadmienimy tylko, że są jeszcze koty wolno żyjące, zwane też czasem dziczkami lub kotami miejskimi. Są to koty, które urodziły się na wolności i domu nigdy nie poznały oraz poznać nie chcą. Nie chcą mieć do czynienia z człowiekiem (tylko miseczki może im napełniać i ewentualnie pomóc w razie choroby), a dom znaczy dla nich tyle, co więzienie i życie w strachu. Kotów wolno żyjących nie wolno w żadnym domu ani schronisku zamykać, te koty po sterylizacji wracają na swoje podwórka i do swoich piwnic. Bo co by to było za miasto bez kotów miejskich."
Putin był kotem domowym wyrzuconym z domu. Na tyle zasmakował wolności, że nie chciał być ograniczany. Wystarczył mu piwniczny boks. Nie był dziki. Nie miałam problemów z daniem tabletki, czy wzięciem na ręce.
UsuńCałka na dworze już dawno nie żyła. Chodzi po mieszkaniu. Śpi w łóżku czy na krześle. Tylko dotknąć się do niej nie można. Nie domaga się wypuszczenia (w przeciwieństwie do Pućka). Cóż, muszę się pogodzić z posiadaniem kota ze zwichrowaną psychiką. Dziś znowu nasikała w niewłaściwe miejsce...
Evik
Pani mówi, że taki lajf. Trzeba się pogodzić.
UsuńMoja Nema jak jest nieszczęśliwa lub zestresowana, to też sika w niewłaściwe miejsca. Nie bardzo pomagały różne chemikalia ze sklepów ogrodniczych. Znalazłam inny sposób, Zmywam to miejsce ciepłą wodą i opryskuję octem. Pomaga :)
UsuńOch, gdybyż kocie ycie było wolne od stresów...
Usuń