To jest bardzo nietypowy post.
Chociaż jest bardzo długi, najważniejsze i tak jest poza słowami.
Chociaż jest bardzo długi, najważniejsze i tak jest poza słowami.
Chcę gorąco podziękować całemu zespołowi Przychodni Weterynaryjnej „Białobrzeska” w Warszawie za niezwykłe zaangażowanie, budzący ogromny szacunek profesjonalizm, a także ciepło i troskę zdecydowanie wykraczające poza standard, których doświadczamy podczas ostatnich kilku tygodni leczenia i rekonwalescencji Reszki.
Przychodnia „Białobrzeska” nie jest zwykłą lecznicą dla zwierząt. To miejsce, w którym pracuje zespół zaangażowanych, pełnych troski profesjonalistów, którzy kochają swój zawód i naprawdę lubią swoich pacjentów. Równie poważnie podchodzą do obaw opiekunów. Rzeczowo, jasno i spokojnie wyjaśniają wszelkie wątpliwości, traktując opiekunów jak partnerów podczas całego procesu diagnostycznego i leczenia. Określenie zespół nie jest tu przypadkowe. Nie ma tu mowy o sytuacji, w której gdy ulubiona pani doktor jest nieobecna, nie ma się do kogo zgłosić. Każdy z pracujących tutaj lekarzy ma dostęp do zapisanych w komputerze informacji o pacjencie. Podczas wizyty na bieżąco może skonsultować z innymi lekarzami kwestie diagnostyczne i terapeutyczne lub skontaktować się telefonicznie z lekarzem prowadzącym.
Tworzą zgrany, obdarzający się zaufaniem team specjalistów, który sprawnie współpracuje ze sobą dla dobra pacjenta. Każda wizyta, podawane leki, samopoczucie zwierzaka (a nawet rozmowa telefoniczna o niepokojących objawach zauważonych w domu) zostaje zapisana w historii choroby, więc lekarz dyżurny nie musi się domyślać, co z danym zwierzakiem było robione - wystarczy, że zerknie do komputera. Na bieżąco tworzona jest dokumentacja leczenia (a jako były kierownik przychodni doskonale wiem, że nie jest łatwe pogodzenie przyjmowania pacjentów i dokonywania wpisów na bieżąco), a zaraz po wizycie opiekun otrzymuje wydruk wypisu wraz ze szczegółowymi zaleceniami.
Osobny rozdział to profesjonalizm pań z rejestracji, która jest czymś zdecydowanie więcej: to dział obsługi klienta z prawdziwego zdarzenia. Wszystkie panie zachowują spokój nawet w bardzo stresujących sytuacjach (a o takie w lecznicy nietrudno), koordynują zapisy do lekarzy i kolejność przyjmowania, są w stanie udzielić informacji o właściwościach poszczególnych karm i odpiąć kroplówkę, która właśnie się skończyła. Jednocześnie odbierają telefony, przyjmują próbki do badań i ważą psy, które zgłosiły się w ramach akcji odchudzającej i ani razu podczas tych kilku tygodni, gdy bywaliśmy tam z Reszką niemal codziennie, nie odnieśliśmy wrażenia chaosu. A na dodatek mają siły i chęci, aby pamiętać, że ważony na wadze w kącie kot ma na imię Reszka i zapytać, czy ma się lepiej: „Bo myśmy się ostatnio zastanawiały, ile ona teraz waży”.
Reszka to czarno-biała kotka rasy szumnie nazywanej europejską, zabrana przeze mnie ze schroniska 16 lat temu. To kot o niełatwym charakterze, buntujący się przeciwko wszelkim zabiegom i nie wahający się przed używaniem zębów i pazurów w obronie własnej. Jest też kotem mojego życia, więc kiedy zaczęła dramatycznie chudnąć, a w innej przychodni na podstawie błędnie wykonanego zdjęcia rentgenowskiego zdiagnozowano u niej twór wielkości pięści w klatce piersiowej, co w gruncie rzeczy oznaczałoby natychmiastowy wyrok, byłam bardzo wdzięczna mojej przyjaciółce, której udało się zapisać Reszkę na wizytę do doktora Dariusza Jagielskiego z Przychodni Weterynaryjnej „Białobrzeska" za dwa dni. Nie było to proste, bo na wizyty trzeba się do niego umawiać czasem z dużym wyprzedzeniem, ale w wyjątkowych sytuacjach (a Reszka jest wyjątkowa) przychodnia przyjmuje pacjentów w ramach tak zwanej listy dodatkowej.
Nie życzę oczywiście nikomu, aby jego zwierzak tu trafił. Ale kiedy zachoruje, to szczęściem w nieszczęściu będzie dla niego, jeśli zostanie pacjentem Przychodni „Białobrzeska”.
Chciałabym, aby szczególne wyrazy wdzięczności przyjęli:
dr n. wet. Dariusz Jagielski - za dociekliwość, precyzję diagnostyczną oraz partnerskie podejście podczas podejmowania trudnych decyzji.
lek. wet. Urszula Jankowska - za ciepło, troskę i delikatność w traktowaniu bardzo trudnej pacjentki, pokazanie nam, jak wygląda „kot w formie kebaba” i dlaczego w tej formie łatwiej go zbadać, a także odpowiadanie nawet po kilka razy na wszystkie pytania dotyczące chemioterapii.
lek. wet. Dorota Cieślak-Tymochowicz - za rzeczowość, naukę wykonywania podskórnych zastrzyków, gotowość do zostania po godzinach pracy przychodni, spokój i bardzo potrzebne słowa otuchy.
lek. wet. Mariusz Siedlicki - za pasję, intuicję, dokładność, proste wyjaśnianie skomplikowanych kwestii i czułe słówka szeptane do Reszki podczas badań USG.
dr n. wet. Agnieszka Karewicz - za niesamowitą pamięć do kocich imion, zainteresowanie stanem Reszki podczas rekonwalescencji i zastosowanie szwów rozpuszczalnych „z uwagi na charakter kota”.
lek. wet. Małgorzata Rutkowska i dr n. wet. Marta Hoffmann-Jagielska - za czujność i cierpliwość wykazane podczas wizyt kontrolnych.
Małgorzata Hoffmann i Joanna Ziajka z działu obsługi klienta za spokój, profesjonalizm i autentyczną troskę o zdrowie pacjentów.
a także wszyscy asystenci lekarzy, którzy z narażeniem integralności powłok skórnych podawali Reszce zastrzyki i kroplówki oraz trzymali za łapy podczas pobierania krwi - za odwagę i poczucie humoru.
Nie wiem, czy dr n. wet. Dariusz Jagielski jest najlepszym zwierzęcym onkologiem w całej Polsce, jak twierdzi moja przyjaciółka. Na pewno jest jednym z najlepszych lekarzy weterynarii, z jakimi miałyśmy do czynienia ja i moje koty. W swoim powściągliwym sposobie bycia bardzo przypomina doktora Arkadiusza Wątrobę, który leczył moje zwierzaki, kiedy mieszkałam jeszcze w Bielsku - Białej, co daje duże poczucie bezpieczeństwa nawet w bardzo dramatycznych sytuacjach. W precyzji, z jaką zadaje pytania w trakcie wstępnego wywiadu, zadziwia dociekliwość, która zawstydziłaby serialowego doktora House'a. Wszystkie odpowiedzi doktor Jagielski notuje na kartce wraz z hipotezami, a potem rysując czytelny wykres, wyklucza niektóre z nich i tłumaczy, jakie badania pozwolą potwierdzić inne. A wieczorem przysyła maila ze starannym wypisem-opisem wizyty oraz pytaniem, jak się czuje kot. Kiedy w wywiadach na temat onkologii weterynaryjnej doktor Jagielski mówi, że tym, co najbardziej go interesuje, jest samopoczucie pacjenta, wierzę mu - pyta o to w mailach, jest to pierwsze pytanie podczas każdej wizyty i nie można go zbyć pobieżnymi odpowiedziami. I wierzę mu, kiedy mówi: „Bo ja się tak zastanawiałem nad państwa kotem...”, że naprawdę myśli o Reszce, bo gotów jest przysłać informacje o wynikach badania histopatologicznego nawet o północy. Jest konkretny i rzeczowy, bez zbędnego rozczulania się; nie daje złudnych obietnic: informuje o faktach, statystykach przeżywalności i proponuje schemat leczenia najlepszy nie tylko z uwagi na skuteczność, ale także z uwagi „na charakter kota”.
Podczas pierwszej wizyty badanie USG klatki piersiowej, które zrobił lek. wet. Mariusz Siedlicki oraz powtórzenie badania RTG wyjaśniło, że w klatce piersiowej Reszki nie ma żadnego tworu wielkości pięści; to po prostu cień mięśnia – zdjęcie w tamtej lecznicy wykonano na szczęście źle. Ale nadal nie było wiadomo, dlaczego Reszka tak dramatycznie chudnie. Nie wiadomo też, jak udało się doktorowi Siedlickiemu, którego doktor Jagielski ostrzegł, że kot „jest niespolegliwy” uniknąć nie tylko pazurów, ale nawet syczenia Reszki, mimo że jeździł jej po brzuchu głowicą dość długo. Prawdopodobnie to wynik jego niesamowicie spokojnego, opanowanego podejścia i szeptania do niej przez całe badanie „super dziewczyna, super brzuszek” oraz prośby „nie upierdziel wujka, bo wujek będzie miał zepsuty weekend”. Doktor Mariusz Siedlicki to nie tylko wspaniały fachowiec o czujnym, doświadczonym oku, który z bezładnych plam widocznych na monitorze jest w stanie wywnioskować, czego w klatce piersiowe kota na pewno nie ma i wychwycić wszelkie nieprawidłowości, ale i człowiek obdarzony ciepłym, nie pozbawionym ironii poczuciem humoru, które znakomicie łagodzi napięcie podczas wizyty. Reszka nie upierdzieliła wujka również podczas następnych badań, chociaż bez buczenia się nie obyło. Może buczała dlatego, że na badanie została tym razem wywołana z racji wieku jako „dzidzia-piernik”.
Niestety, USG wykazało obecność guza o charakterze nowotworowym na jelicie.
Od tamtego dnia wszystko toczyło się bardzo szybko.
Lek. wet. Dorota Cieślak-Tymochowicz po konsultacji z doktorem Jagielskim bardzo dokładnie wyjaśniła nam, jakie mamy alternatywy. Nie wycinać, zostawić tak jak jest - Reszka ma przed sobą miesiąc lub 2 życia. Wyciąć, oddać do badania histopatologicznego i jeśli okaże się, że to chłoniak (taka diagnoza była najbardziej prawdopodobna) zdecydować się na chemioterapię - Reszka ma 8-9 miesięcy życia. Jestem jej bardzo wdzięczna za tę rzeczowość i spokój. To osadza emocje nawet w wielkim stresie i pomaga podjąć decyzję.
Zdecydowaliśmy się na operację.
Przez tydzień przed operacją Reszka jeździła na kroplówki. Trzeba było ją nawodnić i wzmocnić, żeby zwiększyć szanse na przeżycie operacji, bo guz na jelitach bardzo utrudnia wchłanianie białka i innych składników odżywczych. Powiedzieć, że Reszka nie jest łatwą pacjentką, to nic nie powiedzieć. Cały personel poznał ją bardzo dokładnie. Asystentka pani Joanna Kwasiborska witała ją czule: „A jak się dziś czuje nasza wścieklizna?”, a pan asystent wraz z drugą panią asystentką (których nazwisk niestety nie pamiętamy), którzy najwięcej nasłuchali się jej buczenia z sentymentem wspominali pierwsze wizyty, kiedy jeszcze była zbyt słaba, aby się wyrywać. Przy kolejnych musiały ją trzymać dwie lub trzy osoby, bo mimo mikrej wagi (1,65 kg) demonstrowała przerażającą siłę osobowości.
Guz został wycięty i oddany do badania histopatologicznego. Doktor Agnieszka Karewicz zastosowała szwy rozpuszczalne, żeby nie było afer podczas wyciągania. Nie poznałabym jej, bo przecież opiekuna nie ma podczas operacji, gdyby sama nie zaczepiła nas przed przychodnią, kiedy już wracałyśmy do domu po którejś z wizyt pooperacyjnych. Z zielonego kocyka wystawała sama głowa kota, ale dla doktor Karewicz okazało się to wystarczające: „Czy to jest Reszka? Ja ją znam, że tak powiem, od środka. Ja ją kroiłam” powiedziała i spytała, jak się czuje kot. W domu na wypisie sprawdziłam, jak się nazywa ta przesympatyczna, uśmiechnięta pani chirurg, która pamięta nie tylko imiona, ale też wiek i schorzenia swoich pacjentów i rozpozna ich nawet po samych uszach.
Tych wizyt kontrolnych w tygodniu po operacji było dużo. Były codziennie. Rekonwalescencja Reszki przebiegała bardzo ciężko, od kryzysu do kryzysu. Jednego dnia wydawało się, że już jest lepiej, ale następnego Reszka czuła się tak źle, że trzeba było znów pakować kota w kocyk i jechać na Białobrzeską. Ogromną wdzięczność za opiekę pooperacyjną nad Reszką czujemy przede wszystkim do doktor Urszuli Jankowskiej i doktor Doroty Cieślak-Tymochowicz. To niezwykłe osoby ze wspaniałym podejściem do zwierząt i (uwaga!) ich opiekunów, co ma nie mniejsze znaczenie w chwilach, kiedy panika bardzo upośledza racjonalne myślenie.
Doktor Dorota Cieślak-Tymochowicz świetnie radziła sobie z moją histerią, że Reszka dostanie zapalenia otrzewnej, bo przecież jelita goją się trudno. Tłumaczyła, wyjaśniała, uspokajała. Cieszyła się z każdej poprawy. Nauczyła mnie robić podskórne zastrzyki z leków przeciwbólowych, aby można je było podawać w domu, a nie jeździć z kotem co 6 godzin. Kiedy Reszka przestała korzystać z kuwety, olej parafinowy nie skutkował, a doktor Siedlicki w trakcie USG „dzidzi-piernik” stwierdził brak perystaltyki, wykonała lewatywę i przepisała odpowiednie leki. Kiedy późnym wieczorem Reszka dostała biegunki i wyglądało, że bardzo cierpi, już po godzinach pracy przychodni została, aby sprawdzić, czy wszystko jest OK, zrobiła kroplówkę, a na koniec wydrukowała piękny, rozczulający wypis: „Państwo zaniepokojeni, bo kotka jest obolała i smutna”.
Dzięki doktor Urszuli Jankowskiej poznaliśmy „metodę z kocykiem”. Kot owinięty w kocyk („w formie kebaba”) jest łatwiejszy do opanowania. Zakryta głowa daje mu poczucie bezpieczeństwa. Doktor Jankowska to prawdziwa zaklinaczka kotów, z niesamowitym podejściem do zwierząt, która nawet Reszkę jest w stanie sprawnie przebadać i założyć wenflon. W trakcie badanie jest niesamowicie spokojna, uważna i skupiona, co korzystnie działa na wszystkich. Za ten ślad pazura na dłoni, który powstał, gdy Reszka poczuła się już trochę lepiej, bardzo przepraszamy.
Po tygodniu zadzwonił doktor Jagielski z informacją, że jest już wynik histopatologii. „Super” - powiedziałam. „Niestety, nie jest super”.
Diagnoza: Chłoniak o wysokim stopniu złośliwości. Co oznacza, że wkrótce wróci. Jeśli zastosujemy chemioterapię też wróci, ale nie po miesiącu, tylko po kilku miesiącach. Doktor obiecał, że wieczorem prześle więcej informacji i jak obiecał - tak zrobił. Pakiet informacji na temat chłoniaków i ich leczenia przyszedł na maila - o północy. Wraz z pytaniem, które mogłoby być mottem Przychodni „Białobrzeska”: Jak się czuje kot? Czy jakikolwiek ludzki lekarz interesuje się swoimi pacjentami na tyle, aby myśleć o nich o północy?
Główna obawa związana z wejściem Reszki na chemioterapię dotyczyła tego, czy będzie mogła funkcjonować normalnie: czy będzie ją można głaskać, czy może przebywać z naszymi pozostałymi dwoma kotami, czy nie będzie dla nich zagrożeniem. Delikatna, cierpliwa i pełna zaangażowania doktor Jankowska jest wyrozumiała nie tylko dla pacjentów („no już tak nie bluzgaj”), którym tłumaczy wszystkie wykonywane czynności. Była też bardzo cierpliwa, kiedy wyjaśniała mi po otrzymaniu wyników badania histopatologicznego, jak wygląda postępowanie z kotem w trakcie chemioterapii, odpowiadając wyczerpująco po kilka razy na wciąż te same pytania. Doktor Jagielski potwierdził, ostrzegając tylko, abyśmy nie lizali kota.
Chciałabym być leczona przez ludzkich lekarzy z taką troską i zaangażowaniem, z jakimi leczą zwierzaki lekarze weterynarii z Przychodni „Białobrzeska” i być obsługiwana przez rejestratorki z ludzkich przychodni z takim profesjonalizmem i spokojem, jaki wykazują panie pracujące w dziale obsługi klienta tej lecznicy.
ps. Kilka dni temu Reszka rozpoczęła cykl chemioterapii. Znosi ją bardzo dobrze. W przypadku tak złośliwej odmiany chłoniaka raczej nie ma nadziei na całkowite wyleczenie. Priorytetem w przypadku chemioterapii weterynaryjnej jest komfort i dobre samopoczucie zwierzęcia, więc jak wyjaśnił nam doktor Jagielski „możemy ją co tydzień łamać” i zmuszać do zakładania wenflonu, ale w przypadku kota o takim charakterze nie jest to dobry pomysł. Więc jest leczona innym lekiem i innym schematem. Przyjmowany raz na dwa tygodnie domięśniowo lek daje jej szanse na około 30 dobrych tygodni.
Dziękujemy,
Ela Grabarczyk
Rafał Nowakowski
Reszka
wraz z resztą stada: Mechatkiem i New
Tweetnij
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz