6 października 2009

Reszulka - bidulka


Panika narastała odkąd jasne się stało, że Sonia i Reszka muszą trafić do weterynarza. Sonia NIGDY nie
używa pazurów - Reszka... zawsze? Zawsze, jak się boi i zawsze, kiedy jest niezadowolona. I bez zrozumiałego dla kogokolwiek poza nią powodu też.

Jak ją tam zawieźć? Jak ubrać smycz? Co będzie, jeśli trzeba będzie dawać zastrzyki? Niewykonalne. Przy charakterze Reszki, kota - potencjalnego mordercy w histerii, po prostu niewykonalne. Doktor Wątroba, doświadczony weterynarz, stwierdził jednak, że i na tego kota znajdziemy sposób, żeby w spokoju pobrać krew do badań. Na wszelki wypadek, gdyby wypluła, dał aż trzy tabletki uspokajającej promazyny i kazał podać godzinę przed wizytą...

Istotnie, wypluła. Drugą udało się wepchnąć dość pokojowo. Schody zaczęły się po godzinie, kiedy promazyna zaczęła działać. Reszka nietomna: zatacza się, na oczy zachodzi trzecia powieka, źrenice uciekają. Ja w histerii, bo nie wiem, czy to normalne, czy kotu coś się dzieje, czy kotu coś się stanie, nie, to nienormalne, rany boskie jedźmy już, bo jeszcze coś się jej stanie po tej promazynie! Kot przelewa się przez ręce, zakładam jej smycz i jak mnie nie dziabnie! Może mnie nie poznała, kiedy wszystko się zamazywało i kołysało? Taka otumaniona, niezborna, ale drapie do krwi, pędzę do łazienki, żeby rany pod wodę włożyć, Reszka w tym czasie wpełza do wersalki, wyciągamy bezwładnego kota z wersalki...


Smycz ubrana tylko częściowo, w samochodzie zakładam jeszcze stare robocze rękawice, gdyby coś jej odbiło. Kot wala się bezwładnie na kolanach, wyje przerażony całą drogę, uspokajające szepty nie pomagają, nie wiem nawet, czy wie, że ja to ja, jej pani... Nie da się jej nawet wygolić łapki. Promazyna nie wystarczyła. Reszka i w tym stanie jest niebezpieczna. Doktor spasował, kiedy okazało się, że nie pomaga nawet założenie jej na głowę ręcznika, żeby nie widziała, co jej robi. Więc co? Narkoza.

Pytam: "Czy to nie za dużo leków naraz? Czy nic się jej nie stanie? Panie doktorze, ten kot jest najważniejszy na świecie!". Mówi, że da natychmiast antidotum, jakby co, opisuje, jak się będzie wybudzała, ile to będzie trwało. OK. Kot w ręczniku na głowie. Ja w rękawicach - też mi słabo, doktor robi zastrzyk... I dopiero w tej narkozie udało się jej pobrać krew. Podaje antidotum.

Po 10 minutach Reszka wraca do stanu otumanienia samą promazyną. Cała bezwładna, ale strzyże uszami, gdy doktor wykonuje jakiś ruch. "Czemu ona tak okropnie miałczy?" - pyta Marek. "Bo się okropnie boi". Płaczę i głaszczę w rytm jej wycia: "Reszku, Reszku, nic się nie bój, to ja, wszystko będzie dobrze..." W domu nie chciała leżeć w koszyku, w domku ani nawet na żółtym kocyku. Unieruchomiła mnie na długo, bo gdziekolwiek się przemieściłam, kot pełzł w moją stronę. Bez kontroli, na uginających się łapach, przewalając się raz po raz, z rozbieganymi oczami. Byle na kolana, do pani, chociaż prawie nie może i pewnie niewiele widzi...

Reszku, mój Reszku... No leż, leż spokojnie, już dobrze. Nic złego się nie dzieje, pan doktor powiedział, że mogą być wymioty. Leż sobie, no leż... Jutro wyniki badań. Boję się, że będzie chora i trzeba będzie jej podawać zastrzyki. To jest niewykonalne. Pani w laboratorium nas poznała, bo kilka dni temu przynieśliśmy próbówki z krwią Soni. Sonia ma nadczynność tarczycy - to się, na szczęście, leczy tabletkami. Zresztą i zastrzyki zniosłaby ze swoim soninym spokojem. Reszce nie da się podawać zastrzyków.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz