14 września 2009

Udomowiny


Dziś są 11 udomowiny Reszki. Zabrałam ją z bielskiego schroniska 11 lat temu. Była maleńkim mieszczącym
się w dłoni kociakiem. Miała nie przeżyć, pracownicy schroniska ostrzegali, odradzając adopcję: za mała, za chora, pokiereszowana. Do schroniska trafiła przerzucona przez ogrodzenie na beton... Nic nie wiedziałam o kotach, bo od zawsze marzyłam o psie... Uczyłyśmy się więc od siebie nawzajem: jak się bawić, jak podawać jedzenie, jak znosić kocie humory. Była od początku pełna sprzeczności: fundując zachwyt i czułość na przemian z histerią i agresją, ni stąd ni zowąd gryząc i drapiąc, bez wyraźnej przyczyny. Być może u kotów dzieciństwo też ma znaczenie...

Bo została taka niezrównoważona - kochana i rozmruczana, a równocześnie nieprzewidywalna; nie wiadomo, kiedy dopadnie ją jej koci świr. Mieszają się jej granice międzygatunkowe: nie odróżnia kota od człowieka, nawet z rują przychodzi do mnie. Przez kilka pierwszych lat na rękach wciąż nosiłam sznyty po jej pazurach. Spełniła wszystkie najgorsze stereotypy o kotach. Najlepsze też. Jest kotem jednego człowieka. Moim i tylko moim. Nie przywiązuje się do miejsca, mamy wszak wiele mieszkań za sobą, ważne tylko, abym ja była. Śpi wtulona w szyję. I wydaje się, że rozumie wszystko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz