26 grudnia 2016

Świąteczne pogorszenie



Te Święta, podobnie jak to robimy od kilku lat, planowaliśmy spędzić u rodziców Rafała, czyli, jak by powiedziała Mechatek - Naszego Drugiego Człowieka. Kilka dni wcześniej kupiliśmy bilety na pociąg, w piątek spakowaliśmy plecaki, a w sobotę, bladym świtem mieliśmy ruszyć w podróż. Taki był pan, ale...

... ale nad ranem budzą mnie odgłosy bardzo intensywnych kocich wymiotów. Która? - myślę i zbieram się powoli spod kołdry, żeby sprawdzić, która z naszych trzech kotek jest źródłem tych dźwięków. Szukam śladów, ale oczy mam tak zaspane, że niewiele widzę. Za to "zapach" prowadzi mnie bezbłędnie do półki w dużym pokoju. Narzygane jest przede wszystkim na półce, ale część spadła niżej - na plecak. Najwyraźniej z siłą wodospadu. Odpowiedź na pytanie "Która?" jest oczywista. Z naszych kotów tylko Mechatek rzyga na wysokościach. Zwymiotowała mocno strawioną gotowaną pierś z kurczaka, którą Nasz Drugi Człowiek karmił ją wieczorem. Całą, chyba. Są w niej plamki krwi. Idę po papier toaletowy, żeby zetrzeć szkodę.

Mechatek plącze mi się pod nogami i pędzi do kuchni. Tam kuca i zaczyna zbierać się do sikania na płytki. Zbieranie się trwa długo, Mechatek oddaje mocz z wyraźnym wysiłkiem, podobnie jak miesiąc temu podczas poprzedniego kryzysu. Plama moczu zabarwiona jest krwią. Mechatek sika poza kuwetą rzadko - tylko wtedy, gdy żwirek nie spełnia jej standardów czystości (co zdarza się rzadko) oraz - jak wszystkie koty - gdy ma problemy z układem moczowym. Kuweta jest czysta, więc najwyraźniej to powtórka z sytuacji sprzed miesiąca, gdy również siknęła na różowo. Sprzątam wymioty w pokoju, budzę Naszego Drugiego Człowieka, pokazuję mu mokrą plamę w kuchni. Jest 5.30.

Co robić? Widać, że Mechatek czuje się kiepsko, siedzi skulona pod stolikiem, nie interesuje się otoczeniem, nawet nie wymusza porannego smakołyka. Decyzję podejmujemy szybko. Pociąg mamy o 8.15, w internecie sprawdzamy, że Przychodnia Białobrzeska otwarta jest dziś od 8.00. Nie ma szans, żebyśmy się wyrobili.

Odwołuję rezerwację biletu DO, powrotny na razie zostawiam, bo zobaczymy, czego dowiemy się w lecznicy. Pakujemy Mechatka w smycz i kocyk (bo w kocyku czuje się bezpieczniej niż w transporterze, a poza tym lepiej ją ciepło opatulić, bo w z powodu chemioterapii ma obniżoną odporność, więc lepiej nie ryzykować przeziębienia). Taksówką jedziemy do przychodni. Mechatka przyjmuje doktor Kuś . Mech nadal waży niewiele nawet jak na siebie - 1,95 kg. Od poprzedniej wizyty wcale nie przytyła, chociaż apetyt się jej poprawił. To już drugi kryzys w ciągu bardzo krótkiego czasu. Ale mamy za sobą 2 lata leczenia. I tak się nieźle Mechatek trzyma.

Dokładnie referujemy, co się stało, doktor Kuś uważnie słucha i wypytuje o szczegóły. Mierzenie temperatury, USG, pobranie krwi (żeby na szybko sprawdzić podstawowe parametry). W USG na szczęście nie widać żadnych niepokojących zmian, ale powtórzymy je po kroplówce, kiedy pęcherz będzie lepiej wypełniony. Trzeba ją też nawodnić.


Płyn ze zbiornika na stojaku ścieka powoli, trzeba cały czas pilnować ułożenia łapki, żeby mógł swobodnie lecieć, trzeba też Mechatka pocieszać, uspokajać. Czytamy gazety, rozmawiamy, podglądamy innych pacjentów. Jak widać, w Wigilię nie tylko nas dopadł pech.

Kroplówka się kończy. Robimy drugie USG. Są już wyniki badania krwi. Mocno podwyższone tzw. wyniki wątrobowe (Mech ma też przewlekłe zapalenie pęcherzyka żółciowego) i kreatynina. Dostajemy do domu całą baterię lekarstw do podania w zastrzykach: antybiotyk Entrocin (na ewentualne zakażenie układu pokarmowego) i osłonowy Ranic, które mamy jej podawać podskórnie w domu. Poza tym Ulgastran i Hepatiale Forte do pyszczydła.

Tyle możemy zrobić teraz. W razie pogorszenia (jakby tego było mało) mamy jechać do jakiejś całodobowej lecznicy, bo Białobrzeska niestety przez Święta nieczynna. A we wtorek wizyta kontrolna.

Od wejścia do lecznicy mijają 3 godziny. Rafał dzwoni do mamy, żeby powiedzieć, że jednak nie przyjedziemy, bo przecież trzeba Mechatkowi te leki jutro i pojutrze podać. Nie można jej w takim stanie samej zostawić. Nie będziemy też targać ze sobą chorej kotki przez pół Polski, bo taki stres by jej nie pomógł. Nie będzie Wigilii i Świąt u rodziców Rafała. Musimy zostać. Bilet powrotny też trzeba odwołać.



Jest 11.00! Wigilia! Nie robiliśmy żadnych zakupów, bo przecież wybieraliśmy się w gości. Spakowane plecaki z prezentami czekały. Gdyby nie nagłe pogorszenie stanu zdrowia Mechatka, dojeżdżalibyśmy już na miejsce. Nie mamy w domu NIC do jedzenia. Żadnych zapasów. Więc mechatkowy Drugi Człowiek czym prędzej pędzi na miasto na zakupy. Nasze świąteczne menu będzie zupełnie nietradycyjne - opowiemy tylko zaufanym znajomym ;)

Mamy nadzieję, że szukanie sensownej całodobowej lecznicy nie będzie konieczne. Bo nawet, jakby byli świetni, to przecież nie znają całej historii choroby Mechatka, choćby jej chemioterapii i sterydów. Więc lepiej nie.

Święta dobiegają końca. Przeżyliśmy. Mamy tylko kilka refleksji:

  • Następnym razem, jak się będziemy gdzieś wybierać, to spakujemy się kilka dni wcześniej. Bo one to wyczuwają.
  • Istnieją takie firmy, które oferują ludziom nietypowe prezenty. Zamiast rzeczy, przedmiotów - wrażenia i przeżycia (na przykład lot balonem czy coś takiego). Chyba nas to właśnie spotkało. Dziękujemy za moc świątecznych wrażeń! ;)
  • Co do nietradycyjnego wigilijno-świątecznego menu, to stwierdziliśmy, że ważne jest nie to, co znajduje się na stole, tylko to, z kim do tego stołu siadasz :)
  • Możliwe, że dochodzimy już do granicy możliwości terapeutycznych, a skutki uboczne przyjmowanych przez nią od 2 lat silnych leków zaczynają przewyższać ewentualne korzyści lecznicze... Możliwe, że zbliżamy się do końca tego, co można zrobić...

ps. Mechatek przyjęła grzecznie wszystkie zastrzyki, Ulgastranem zapluła na biało pół parkietu, apetyt na szczęście wrócił i ochota na kontakt z ludźmi też. Wygląda jednak na to, że boli ją brzuch, co trzeba koniecznie sprawdzić, bo jeśli po kocie widać (słychać) ból, to znaczy, że boli bardzo. Jutro koniecznie idziemy na kontrolę.

ps 2. Trzymajcie kciuki.