14 lipca 2010

POTWÓR, POTWÓR!


Moim zdaniem te wszystkie zachwyty nad moją łagodnością i opanowaniem są co najmniej niestosowne, ponieważ takie zachowanie jest w moim przypadku oczywiste i Ona powinna się już z tym oswoić. Ale najwyraźniej nie oswoiła się i wygląda na zaskoczoną za każdym razem, kiedy podczas zabawy, zabiegów higienicznych czy nawet czesania, którego nie znoszę, leżę spokojnie, czasami nawet mruczę (proponuję pominąć rozpaczliwe piski podczas nożyczkowego manicure, OK?), a w skrajnych sytuacjach po prostu się wyrywam, nie pozostawiając ran szarpanych na rękach.


Ona się tym zachwycaniem cieszy, mnie ono nie wadzi, więc pozwoliłam na to także ostatnio, kiedy w trakcie głaskania (akurat drzemałam wygodnie wygięta na fotelu) zaczęła nerwowo rozgarniać włoski na moim pyszczku między wibryssami, a następnie wrzeszczeć: POTWÓR! POTWÓR! On też przybiegł i oboje już krzyczeli: POTWÓR!, a Ona stwierdziła, że nie umie czegoś takiego wyciągnąć, boi się, nigdy żywego nie widziała (tylko na obrazkach) i niech On to ze mnie wyciągnie, bo miał kiedyś psy i im to robił, więc umie, POTWÓR! POTWÓR! On pogmerał w moich wibryssach, coś tam znalazł i pobiegł to wyrzucić, potem przytknął wacik z jakimś płynem, który nieładnie pachniał, ale nie na tyle, żeby odwracać głowę i wreszcie się uspokoili. Zmieniłam kierunek i kąt wygięcia ciała i drzemałam dalej.

Siedzieli potem długo, wzdychali i mówili o mnie, jakim jestem cudownym kotem, że nawet się nie zaniepokoiłam tym wszystkim. Wielokrotnie już wspominałam, że ludzie są dziwni, prawda? Zwłaszcza, że doszli do wniosku, że to Ona sama przyniosła na ubraniu tego POTWORA, bo z pracy zawsze wraca przez las, gdzie POTWORY występują. Więc po co je przynosi, skoro potem On musi je wyciągać?