29 marca 2010

Kot a sprawa okna


z dedykacją dla wszystkich, którzy wiedzą, jak długo te okna nie były myte, a w szczególności dla Marianki

 Pani (moja, moja) umyła okna. Było to wielkie wydarzenie, nie tylko dla niej, ale i dla nas, ponieważ zostałyśmy na cały dzień zamknięte w kuchni. Co z tego, że były tam miseczki z jedzeniem? Co z tego, że były miseczki z wodą? Kiedy Pani (mojej, mojej) nie było... Pozostało tylko zasnąć na półce i czekać. Więc zasnęłam i czekałam. I doczekałam się, bo Pani (moja, moja) zawsze wraca.
Umyte okna mają zaletę: lepiej widać ptaki. Mają też wadę: Pani krzyczy, żeby jej nie upaćkać szyb noskiem. Może i ma rację, bo jak upaćkamy, to znów trzeba będzie umyć okna, a nas zamknąć w kuchni?

ps. Na tych zdjęciach obok nie ma kota, bo po pierwsze: dziewczyn nie było w pokoju podczas całej operacji, a po drugie: żaden szanujący się kot nie powinien być fotografowany na takim tle.


26 marca 2010

Izolatka dla wszystkich


czyli: Ona zwariowała

Wczoraj w tym domu działy się przedziwne rzeczy. Przyzwyczaiłam się już do tego, że Oni miewają dziwaczne pomysły i poglądy, ale ponieważ z nimi mieszkam, staram przymykać na to oko. Ale to, co odbyło się wczoraj, przerosło moje kocie pojęcie. Podejrzewam, że Oni, a zwłaszcza Ona – zwariowali.

A już całkowicie skandaliczne jest to, że wczoraj do IZOLATKI zostałyśmy zamknięte wszystkie! To nowe słowo poznałam, kiedy Sonia (ta, co jej nie lubię) zaczęła chorować. Na co dzień Sonia do mojego pokoju nie wchodzi, ponieważ jej zdecydowanie na to nie pozwalam. Ale już drugi raz przebywała w moim pokoju (!!!) przez cały dzień. I to za zamkniętymi drzwiami!


Nasza IZOLATKA mieściła się w kuchni. Po co? W jakim celu dla mnie potrzebna jest IZOLATKA? Pytam. Pytam i nie przestanę. Ale nie dość, że musiałam przez pół dnia korzystać z miseczek w kuchni, w których, jak wiadomo, i jedzenie i woda są niedobre, nie dość że nie mogłam straszyć Soni skrobaniem w drzwi mojego pokoju, to jeszcze niemożliwe było obserwowanie tego, co się w całym mieszkaniu działo. Podczas, gdy Ona zmusiła nas do przebywania w kuchni, za drzwiami odbywały się rozmowy, pokrzykiwania, słychać było otwieranie okien, za którymi są ptaki i tak dalej i nic z tych atrakcji nie było dostępne!

Powiem tak. Ona naprawdę zwariowała.
Po pierwsze:
Nikt nie wytłumaczy mi, dlaczego nie mogłam patrzeć, jak okna zaczynają mieć lepszą widoczność na ptaki. Kiedy Ona już otworzyła drzwi do kuchni, usiadłam demonstracyjnie na szafce, żeby unaocznić Jej rozmiary obrazy, jakiej doznałam. Pokazałam, że zupełnie nie interesują mnie otwarte drzwi, ani ewentualne zmiany. W ogóle. W końcu Ona przyszła, zaczęła się przymilać, zachęcać, przemawiać…. Kajała się wystarczająco długo. Prawidłowe zachowanie.

Po drugie:
Nikt nie wytłumaczy mi, dlaczego Sonia była osobno, w MOIM POKOJU (!!!) i tam miała całą IZOLATKĘ dla siebie. Chyba, że uwierzę w to, co Ona sama powiedziała, ale na coś takiego już oka nie przymknę.

A mianowicie IZOLATKA jest po to, żeby Sonia zrobiła kupę… Tego nie będę komentowała. Sonia jest dziwna, więc może potrzebuje specjalnych warunków. To jeszcze byłabym sobie w stanie wyobrazić. Ale nie. To nie wszystko. IZOLATKA jest po to, żeby Ona mogła kupy Soni zbierać. Do słoika!

Chyba nie chciałam tego wiedzieć.

Pocieszanie


Bo Sonia jest moją największą przyjaciółką i wczoraj znowu jej nie było przez cały dzień i ja, Mechatek, bardzo się martwiłam i bardzo jej szukałam wszędzie, gdzie mogłam. Ale mogłam tylko w kuchni, bo nas Pani zamknęła, wszystkie trzy: Reszkę, Niutkę i mnie, Mechatka, w kuchni na cały dzień. Pani i Pańcio Kochany powiedzieli, że będą robić w pokoju bardzo niebezpieczną rzecz z otwieraniem okien i to przez parę godzin. I trzeba dziewczyny dać do kuchni, tak Pani powiedziała i nas zamknęła, bo otwieranie okien jest bardzo niebezpieczne dla nas, kotów.

Było słychać straszne hałasy, i Pani z Pańciem chodzili tam i z powrotem i jeszcze szurania i trzaskania i otwierania było słychać, a na koniec odkurzacz i ja, Mechatek, się schowałam na lodówce, Niutka na szafce, a Reszka na półce i czekałyśmy, aż to się wszystko skończy. Ale Soni nie było w kuchni. Wcale jej tam nie było: ani za szafką pod zlewem jej nie było, ani na półce, ani nawet tam, gdzie stoi śmietnik też jej nie było, bo bardzo dokładnie wszystko sprawdziłam.

A jak już skończyli robić tą niebezpieczną rzecz, to Pani nas wypuściła i ja, Mechatek wszystko obejrzałam, ale nie wiem, co to była za niebezpieczna rzecz, bo w pokoju nic się nie zmieniło, tylko szyby inaczej pachniały i Pani powiedziała, Mechatku nie wypaćkaj mi noskiem okien umytych.

Aż w końcu Pani przyniosła Sonię do nas i długo do niej mówiła różne rzeczy, żeby ją pocieszyć, bo Sonia była zamknięta sama gdzie indziej przez cały dzień. I dlatego nie było jej w kuchni. Ale to nie wystarczyło, ani nawet głaskanie, ani nic i ja musiałam jeszcze Sonię pocieszyć i ją pocieszałam aż godzinę i nawet umyłam jej futerko, aż już miała dosyć, bo była całkiem pocieszona.


Ela obiecała…


Wczoraj znowu Ela zamknęła mnie w pokoju New, do którego nie wolno mi wchodzić, bo New strasznie się złości i na mnie naskakuje. Znowu wstawiła tam miseczki z wodą i jedzeniem i mój domek, a potem mnie zamknęła. Nie jadłam przez cały dzień, było mi tak strasznie smutno i bardzo się bałam, a na dodatek za drzwiami działy się straszne rzeczy. Okropnie hałasowali, cały czas chodzili, włączali odkurzacz… Nawet, jakbym nie musiała być zamknięta, schowałabym się do wersalki, bo takie zamieszanie to nie jest na moje sonine nerwy.


Za każdym razem, kiedy Ela do mnie zaglądała, miałam nadzieję, że już mnie stamtąd zabierze, ale tylko sprawdzała specjalnie naszykowaną kuwetę i mówiła, że jeszcze nie. Byłam tak zestresowana, że nawet bałam się wyjść z domku i to wyglądało tak, że Ela siedziała na tapczanie i mówiła do mnie miłe słowa, a ja siedziałam w domku i mruczałam do niej głośno -tak, żeby słyszała, że się cieszę, że przyszła. Ela powiedziała do Marka, że to śmiesznie wygląda, jak sobie tak prawimy czułości na odległość, ale to nie było śmieszne, tylko bardzo smutne.

Znowu musiałam połknąć to okropne lekarstwo, które się nazywa syrop od Wątroby i którego nie lubię. Łykam je już cały tydzień. Umiem je już bardzo ładnie wypluwać, ale Ela mówi, że to niedobrze i nabiera do strzykawki zawsze trochę więcej, żeby mimo wyplucia jednak została taka dawka, jak trzeba. Ela obiecała, że to już był ostatni raz, bo to „straszna dla Soni tragedia” i „zobaczymy, jaką kupę po tym tygodniu przeleczania zrobi”.

Znowu nie wytrzymałam i skorzystałam z tej specjalnej kuwety. A potem to już całkiem się rozkleiłam i zaczęłam głośno piszczeć, a kiedy Ela zajrzała, to tylko chciałam żeby mnie przytulała i głaskała. I mogłam już wybiec z pokoju New. Potem nosiła na rękach i mówiła miłe rzeczy i jeszcze raz obiecała, że to naprawdę ostatni raz z tym syropem.

Potem jeszcze moja przyjaciółka Mech mnie pocieszyła. Podobno ona i Reszka i New też były zamknięte, tylko w kuchni, a to wielkie zamieszanie odbyło się, ponieważ Ela z Markiem myli okna przez cały dzień, żeby było widać ptaki. To dobrze…

Ps. Niestety, po oględzinach wygląda na to, że Sonia po tygodniu podawania antybakteryjnego Furazolidonu nadal robi kupy z krwią. Dla pewności jej produkty zapakowane do słoika pojechały dziś na badania na obecność krwi.

20 marca 2010

Wiosenny smakołyk


Po tym można poznać, że już wiosna przyszła,
że do pyszczka Niutki wpadła muszka pyszna.

Muszka była wielka, czarna i tłustawa,
Niutka zjadła białko, była też zabawa.

Niutka leży teraz syta i radosna,
fajna pora roku - taka z muszką wiosna



19 marca 2010

Wyniki i co dalej


Kompletna bezradność. Wczoraj odebraliśmy wyniki badań krwi i kupy... I nadal nic nie wiadomo. Nic!

Niezwykle rzetelne niemieckie laboratorium, do którego doktor Wątroba wysłał próbkę soninej krwi, wybadało, że wszystko jest w normie. Wszystko! Nie ma najmniejszych wątpliwości, nawet z tą tarczycą. Rewelacyjne ma Sonia wyniki. Nic tylko się cieszyć...

Z wielką nadzieją czekałam na wyniki "kupne". Przyznam się, że nawet marzyłam, żeby się okazało, że Sonia ma jakieś robactwo. Choćby tasiemiec. Lamblia. Nawet zwykła glista by mnie ucieszyła. Wiadomo by było, co jej jest i co z tym robić. Cóż... Lambli, tasiemców, pierwotniaków nie stwierdzono. Świetnie.

Jesteśmy w punkcie wyjścia. Obaj medycy (Marek i soniny weterynarz) uradzili, że coś robić trzeba i spróbujemy Sonię potraktować, jakby miała zakażenie przewodu pokarmowego. Soni przez tydzień będziemy podawać lek przeciwbakteryjny Furazolidon. Na szczęście to nie są żadne traumatyczne kapsułki, tylko syrop, który można podawać do pyszczka strzykawką. Po tygodniu zobaczymy. Jak się poprawi, to znaczy, że trafili. Jak nie, będziemy szukać dalej. Pewnie USG.

To się nazywa "przeleczymy kota". Tak się ponoć w medycynie postępuje. Medycy uradzili, Marek wypisał receptę na moje nazwisko, ja ten Furazolidon (tfuuu! co za słowo) kupiłam i będę kota "przeleczać". Trzy razy dziennie przez tydzień.

Dzisiaj już zaczęłam. Zwabiłam Sonię szynką do sypialni i podałam lekartwo. Ech... To dramatyczne ślinienie to chyba jakiś odruch obronny. Po wszystkim biduli aż kapało z pyszczka. Z przerażenia wpadła w stupor, całkowicie znieruchomiała, zesztywniała i tylko usiłowała wypluć z buzi wstrętny smak. I nawet tej szynki ruszyć nie chciała. W końcu zjadła, ale nadal siedzi w kącie i tylko patrzy swoimi ogromnymi, nic nie rozumiejącymi oczami...

Boję, że z rewelacyjnymi wynikami wszystkimi w normie mój nie zarażony żadnymi pasożytami, cieszący się dobrym apetytem i nastrojem kot zniknie na moich oczach.

17 marca 2010

Izolatka


Było mi bardzo smutno i bardzo się bałam. Ela zamknęła mnie w tamtym pokoju. Ja go nie lubię. Nawet, jak jest otwarty, to nie wchodzę, bo tam siedzi New. Mechatek lubi ten pokój, bo tam jest największy kaloryfer (jak już zacznie wytwarzać narzędzia, to na pewno wytworzy narzędzie do otwierania drzwi do tamtego pokoju). Ale ja go nie lubię. Ela postawiła miseczkę z jedzeniem i wodą, bo ja ostatnio bardzo lubię pić, ale i tak się bałam wyjść zza szafki. Dopiero jak przyniosła mój domek, zrobiło się trochę bezpieczniej i tam się schowałam. Wcale nie wychodziłam, tylko chciałam to wszystko przespać, bo nie wiedziałam, dlaczego mnie tam zamknęła.

Ela zaglądała do mnie co jakiś czas i wtedy nie bałam się wychodzić i mogłam się napić i zjeść chrupków, jak już mnie pogłaskała i przekonałam się, że nic złego się nie dzieje. Ale potem znowu chowałam się do domku. Było mi bardzo smutno samej.
Największą przykrość mi zrobiła ze smakołykiem. Do trzeciej miseczki nałożyła pysznego jedzonka i już już chciałam podejść, ale okazało się, że cały smakołyk śmierdzi tak jak te kapsułki, które chcieli mi wpychać do gardła. I w ogóle nie mogłam przez to zjeść smakołyka, chociaż pachniał mimo wszystko trochę pysznie.

Próbowałam parę razy uciec, jak Ela i Marek zaglądali, bo bardzo chciałam do kuwety, ale łapali mnie i znowu zanosili do tego pokoju. Ela pokazała mi, że przecież w tym pokoju jest kuweta i jak już nie mogłam wytrzymać to z niej skorzystałam. I wtedy nagle mnie wypuścili!

Strasznie się cieszyłam, aż ogon postawiłam na baczność, zaczęłam biegać po całym mieszkaniu, zajrzałam do wszystkich miseczek, Reszka i Mech mnie powitalnie obwąchały, obeszłam wszystkie kąty. Po wszystkim poszłam spać do domku, który jakoś wrócił na swoje miejsce na półce w przedpokoju. Nie wiem jak i nie miałam siły się już zastanawiać.

Ps 1. Udało się pobrać próbkę kupy do badania, dzisiaj będą wyniki na pasożyty: tasiemce, lamblie i inne robactwo. Rozstrzygnęła się też wątpliwość, czy te kupy z krwią robi właśnie Sonia. Tak.

Ps 2. Dzisiaj wieczorem będą też badania krwi z ostatniego laboratorium.

Ps 3. Marek przeżywa swoje kolejne zadziwienia kotami. Wątpił, czy Sonia skorzysta z nowej kuwetki, a tu proszę, jaka mądra. Nie zabrudziła dywanu ani pościeli, tylko poszła do przygotowanego naczynia z piaskiem. Ja chyba nawet o tym nie myślałam, tak było to dla mnie oczywiste, a zresztą naprawdę obojętne mi było, gdzie ona tę kupę zrobi, byle zrobiła.

Ps 4. Smakołyk z rozrobioną kapsułką zjadła w końcu Reszka.

16 marca 2010

Chora


Sonia jest bardzo chora. I bardzo się o nią martwię. Najgorsze jest to, że zupełnie nie wiadomo, co jej jest. Wszystkie wyniki ma w normie, a niknie w oczach.
W ciągu ostatnich kilku miesięcy dramatycznie schudła. Zawsze była masywną, chociaż nie otyłą kotką, największą z naszych trzech dachowców. Ważyła ok. 3,5 kilograma. Teraz jest tak drobna jak Mech, boki ma zapadnięte, a waga wynosi 2,75 kilo. Wygląda jak koci szkielet.

Już w sierpniu ubiegłego roku zrobiliśmy wszystkie badania: miała podwyższony poziom kreatyniny i hormonu tarczycy, ale wszystko w granicach (górnych, bo górnych) normy. Do obserwacji. Od tamtej pory jest gorzej.

Nadal kłębami wychodzi jej futerko. Nie jest to sezonowe linienie, bo moje dziewczyny nie wychodzą na zewnątrz i sezonowe wahania temperatury nie wpływają na ich fizjologię. Zresztą jakie linienie trwa 8 miesięcy? Ma też intensywny łupież.

Jedną z hipotez dotyczącą przyczyn jej chudnięcia były bezoary, które mogły zalec w przewodzie pokarmowym i utrudniać wchłanianie. Sonia bardzo starannie się myje, więc i włosów sporo łyka. Więc od kilku miesięcy wszystkie dostają pastę Malt Soft na odtłaczanie. Regularnie ją też wyczesuję: i to też mnie martwi, bo na szczotce zostaje więcej futra niż po wyczesaniu półdługowłosej New. Błędne koło: robią się bezoary, które utrudniają wchłanianie, a przez to kondycja sierści się pogarsza i więcej jej wychodzi. Jak wychodzi więcej sierści, może się zrobić więcej bezoarów. Ale co poza pastą, antybezoarową karmą (Purina) i regularnym wyczesywaniem mogę zrobić?

Może to kwestia stresu? Konflikt z New cały czas trwa. New ją gania, Sonia chowa się do domku, ucieka na moje kolana. Czasami jest spokojniej, czasami ostrzej… Ale potrafią się również dogadać. Może to był błąd sprowadzać nowego kota do domu, w którym mieszka płochliwa kocia seniorka? Poza tym jedynym jej stresem jest odkurzanie i podróż do doktora. Całą drogę i w poczekalni wtulała się z całych sił i robiła tzw. „surykatkę”, a robi ją tylko jak jest okropnie przerażona. To taki wyciągnięty sposób wtulania się całą sobą.

Na co dzień Sonia ma dobry nastrój, chętnie przychodzi na głaskanie, ma dobry apetyt, ale zdecydowanie więcej pije. Zwiększone pragnienie, chudnięcie - kolejną z hipotez była cukrzyca. Zbadaliśmy więc poziom cukru: ma rewelacyjną normę: 90. Badania wątrobowe? Norma. Hormon tarczycy? Nadal w górnych granicach normy. Nerki? W porządku. Zarobaczona? Bardzo małe prawdopodobieństwo, przecież nie wychodzi, jest w wieku, kiedy koty są odporniejsze, a ze względu na spacery New odrobaczamy całe stado, ostatnio jesienią…

Kompletna bezradność. Wszystkie wyniki OK., a na oko widać, że jest bardzo nie OK. Nawet doktor Wątroba nie ma pomysłu, co jej jest, a niestety na studiach nie uczą lekarzy mówić: nie wiem. Mój Marek, też lekarz (tylko ludzki) mówi, że medycznie to najgorsza sytuacja. Skoro badania nic nie wykazują, a badania są oczami lekarza, w takiej sytuacji jest on ślepy. Można się skupić na objawach i tak też zrobił: Sonia dostała suplement diety na poprawę kondycji sierści. Okazało się jednak, że kapsułki Efazan są zbyt duże, Sonię to przeraża i kosztuje tyle stresu, że po prostu nie warto. Dziś zmieszałam zawartość kapsułki z mokrą karmą, może uda się podawać w tej postaci. Ale to nadal tylko leczenie objawów. A przyczyn nie znamy.

Doktor Wątroba wysłał próbkę krwi do jeszcze jednego laboratorium. Czekamy na wyniki.

Kilka dni temu w jej kupie znalazłam krew. W rachubę wchodzi kilka możliwości: 1) uszkodzenie mechaniczne, 2) stan zapalny, 3) nowotwór, 4) jakieś robaki (tasiemiec). Nie wiemy. Sonię zamknęłam dziś w osobnym pokoju, żeby sprawdzić, czy to na pewno jej kupa i pobrać próbkę do badań.

Tyle stresu. Tyle obaw. Moich o nią i jej. Całe łapki pokłute. Jazdy do lekarza samochodem. Horror z poddawaniem kapsułki. A teraz jeszcze izolatka. Ma tam miseczki z wodą, suchą karmą i smakołykiem, ma kuwetkę. Wstawiłam jej ulubiony kraciasty domek. Ale Sonia nie lubi tamtego pokoju, nie rozumie dlaczego została zamknięta. Schowała się za szafką i nie wychodzi…


15 marca 2010

Szczyt ewolucji


czyli: co ma Mechatek

Proszę Państwa!
Ja, Mechatek, tak oficjalnie zaczęłam, bo Pani powiedziała, że jak mam bardzo ważną rzecz do oznajmienia, a mam, no to trzeba tak oficjalnie zacząć, żeby wszyscy zrozumieli, że to jest ta bardzo ważna rzecz. Ta ważna rzecz dotyczy przyszłości naszego gatunku, czyli nas, kotów i to nie jest byle co, bo jest dowodem na ewolucję, a ja Mechatek jestem szczytem tej ewolucji.

I nie chodzi o to, że umiem zjeść całą diffenbachię i przeżyć, bo o tym już wszyscy wiedzą i to nie jest ta ważna rzecz. I nie chodzi nawet o to, że jak przyjdzie bomba atomowa to przeżyją owady i Mechatek, bo tego jeszcze nie sprawdzałam.

(Pani kazała mi tutaj napisać do pani Marianki, żeby pamiętała, że pająki to nie są owady, tylko pajęczaki, bo owady mają trzy pary nóg, a pajęczaki aż sześć par, a na dodatek dwie pierwsze pary przekształcone są w szczękoczułki i nogogłaszczki, no i przez to nie wiadomo, czy przeżyją bombę atomową).
A ja, Mechatek mam tylko dwie pary łapek i żadnych szczękoczułek, tylko wąsy, ale za to moje łapki są wyjątkowe!

Bo, proszę Państwa, ja, Mechatek mam przeciwstawny palec, a nawet dwa, bo u obu przednich łapek. I Pani powiedziała, Mechatku, to jest rewolucja w biologii, bo do tej pory wszyscy myśleli, że przeciwstawny palec to mają tylko człowiek i małpy i dlatego one są ssaki naczelne, a teraz okazało się, że i ja mam, więc i ja jestem kotem naczelnym. I taki przeciwstawny palec robi tak, że nie tylko jest większa chwytność, bo to też wszyscy wiedzieli, że jestem najbardziej chwytna ze wszystkich i potrafię się wczepić tak, żeby się mnie nie dało odczepić, tylko że jeszcze umożliwia wytwarzanie narzędzi! No więc, ja, Mechatek, jakbym chciała, to bym umiała wytworzyć narzędzia i stworzyć kulturę, a podobno u ludzi też się to wszystko tak zaczęło. I Pani powiedziała: o, proszę! ewolucja kotów dokonuje się na naszych oczach. A ja, Mechatek, jestem koroną kociego stworzenia, tak pani powiedziała. I to jest ta najważniejsza rzecz.

I dołączyłam dowód rzeczowy, na którym wszyscy mogą zobaczyć mój palec i jak trzymam narzędzie do zabawy.


13 marca 2010

Horror tabletkowy


Sonia wygrała. Więcej tabletek nie będzie. Pierwszą przełknęła zadziwiająco spokojnie, ale prawdopodobnie tylko z powodu wciąż trwającego szoku po przedwczorajszej wizycie u doktora Wątroby. Ale po wczorajszym horrorze się poddałam. Sonia była skrajnie przerażona: trzymaniem na siłę, wpychaniem tablety, potem trzymaniem za pyszczek i czekaniem aż przełknie wielką zieloną kapsułkę. Zapluła się dokumentnie (obśliniła swoją piękną białą krawatkę, obśliniła moje spodnie i ręce), jakby właśnie wyszła z wanny, a resztę wieczoru spędziła schowana i nie tyle obrażona (bo Sonia się nie obraża), co przestraszona.

Rezygnuję z wpychania jej do gardła Efazanu. To są ogromne tabletki, zwłaszcza na jej małe gardziołko. Kosztują ją mnóstwo stresu, co jest kompletnie niepotrzebne, zwłaszcza teraz, kiedy jest chora i pokłuta przez pobieranie próbek krwi. Więcej tego kotu nie zrobię. Miałam poczucie, że się nad kotem znęcam... Efazan to tylko suplement diety, miał podziałać wyłącznie objawowo, na jej wychodzące futerko. Dziś dowiedziałam się, że można te kapsułki mieszać z karmą i tak spróbujemy robić… Ale to wciąż tylko leczenie objawów.

Bałam się, że znowu przestanie przychodzić na wołanie i zniechęci się do kontaktu, na który pracowałam ładnych kilka lat… Od wczoraj omijała nas biegiem albo patrzyła wielkimi oczami gotowa umknąć na najlżejsze nasze poruszenie, tak samo, jak wtedy, gdy była jeszcze kotem niewidzialnym i niegłaskanym. Dziś pozwoliła jednak potrzymać się na kolanach i mruczała.

Całe szczęście, że Sonia nie używa pazurów. Podawanie czegoś takiego Reszce skończyłoby się jatką.

ps. 1. Zdjęcie powstało podczas podawania kapsułki. Po 5 minutach trzymania kota w taki sposób, jak na fotce (obie trwałyśmy w kompletnym, napiętym bezruchu, a ślina wypływała jej na szyję) powiedziałam Markowi, żeby poszedł po aparat. Po pstryknięciu zdjęcia trwałyśmy w tej pozycji jeszcze z 5 minut, aż Sonia kilkakrotnie przełknęła.

ps. 2. Dziś podczas odkurzania Marek znalazł wczorajszą tabletkę pod stołem. Ech… Sprytna jest. Udało jej się nawet symulować przełykanie…